ATEST Ochrona Pracy

20 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Fałszerstwa z górniczą głuchotą

Rozmowa z prof. Janem Grzesikiem z Instytutu Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu.

Robert Kozela: Ile rocznie wydaje się w Polsce na jednorazowe odszkodowania i renty z tytułu zawodowych uszkodzeń słuchu?

J.Grzesik Jan Grzesik: Nie wiem, nikt tego nie liczy i nie ma takich danych. ZUS nie prowadzi takiej statystyki, nie wie, ile płaci za konkretne choroby i ilu ma na przykład rentobiorców z tytułu zawodowego uszkodzenia słuchu. Można próbować wyliczać to tylko pośrednio, uzyskując pewne przybliżenie. Z moich wyliczeń wynika, że jest to rocznie około pół miliarda złotych. Nikt nie zastanawia się, czy wydawanie takich kwot jest celowe, czy nie ma tu jakiś zbędnych wycieków pieniędzy.

Na statystykę zachorowań na zawodowe uszkodzenie słuchu znaczny wpływ ma górnictwo.

Od lat, mniej więcej w połowie, dotyczą one górników. Wiele z tych przypadków to stwierdzenia chorób już po przejściu pracowników na emeryturę, co sugeruje, że mogły się tu pojawić jakieś nieprawidłowości.

Jak to jest możliwe, że ktoś przez kilkanaście i więcej lat pracy był regularnie badany i miał słuch dobry, a pogorszył mu się on znacznie zaraz po przejściu na emeryturę?

Jest to kwestia bulwersująca, zwłaszcza że górnictwo miało własną służbę zdrowia i przy każdej kopalni istniała dobrze wyposażona przychodnia przyzakładowa, a przepis nakazywał regularne, co roku, badanie słuchu osób pracujących w warunkach narażania na hałas przekraczający dopuszczalny normatyw higieniczny. To miało pozwolić na zarejestrowanie ewentualnych zmian słuchu i śledzenie, czy uszkodzenie się pogłębia oraz oczywiście podjąć odpowiednie działania profilaktyczne. Uszkodzenie słuchu następuje w trakcie narażenia i jest procesem długotrwałym. Nie rozwija i nie powiększa się po przerwaniu narażenia tak, jak na przykład krzemica. System badań i profilaktyki był niesprawny i nie ma gwarancji, że dzisiaj działa prawidłowo.

Można zaryzykować stwierdzenie, że raczej nie.

To zależy, o których kopalniach mówimy. Nasz instytut miał długoletnie umowy z dwiema spółkami górniczymi, w których było kilkanaście kopalń. W nich wdrożyliśmy optymalne programy profilaktyczne i uzyskaliśmy efekt totalnej redukcji zachorowań na zawodowe uszkodzenie słuchu. Przestały one być w ogóle problemem w tych kopalniach, które wcześniej rejestrowały rocznie łącznie nawet kilkaset takich przypadków. W tej chwili zdarzają się dwa, trzy przypadki rocznie. Wprowadziliśmy tam zasadę, że każdy górnik, pracujący w warunkach przeciążenia narządu słuchu, przechodzący na emeryturę lub odchodzący z kopalni z innych powodów w ostatnich miesiącach przed odejściem jest kierowany do naszego instytutu, gdzie mój zespół robi mu bardzo wnikliwe badanie audiologiczne. Określamy jego stan słuchu zanim odejdzie z zakładu. Stwierdzamy, że na stu zdarza się dwóch, trzech, u których można mówić o niedosłuchu. My oczywiście nie stwierdzamy, czy jest to z powodów zawodowych, wskazujemy tylko konieczność podjęcia postępowania w tej sprawie przez lekarza profilaktyka. Nasze badania pokazują, że zdecydowana większość górników odchodzi z kopalń z dobrym słuchem.

Czy na tej właśnie podstawie dokonał pan - zaprezentowanej w kwietniu na konferencji w Katowicach - symulacji korekty liczby zawodowych uszkodzeń słuchu stwierdzanych w ostatnich latach? O ile w związku z tym trzeba byłoby skorygować statystyki z poprzednich lat?

Tak, te badania można ekstrapolować na sytuację w minionym czasie. Były lata, kiedy notowano ponad trzy tysiące nowych przypadków zawodowego uszkodzenia słuchu rocznie, w tym niemal połowa, to górnicy. A korekta zachorowalności na tę chorobę zawodową w populacji górników powinna sięgać nawet dziewięćdziesięciu procent stwierdzonych przypadków.

Tym bardziej nie rozumiem, na czym polegał mechanizm stwierdzania tak dużej liczby tych chorób zawodowych. Górnik przecież był przez kilkanaście lat badany i nie stwierdzano u niego postępującego uszkodzenia słuchu, czy nie chciano tego zauważyć?

Górnicy byli i są narażeni na hałas, ale nie w takim stopniu, jak się powszechnie uważa. W tym narażeniu nie chodzi tylko o natężenie hałasu, ale i o czas przebywania w tych warunkach. Żeby więc mówić o pracy w ponadnormatywnym hałasie, jako przyczynie zawodowego uszkodzenia słuchu, trzeba wykazać narażenie przez osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu, przez cały czas pracy aż do emerytury. Wadliwość systemu, o którym mówimy, polegała na tym, że uznawano pracę w warunkach narażenia na hałas przekraczający NDN górnikom, którzy byli narażeni na przykład tylko przez połowę dniówki albo tylko dwa razy w tygodniu. W takim przypadku nie powinna być orzeczona choroba zawodowa.

A była orzekana?

Na tym właśnie polega problem, że powstawała dokumentacja niewiarygodna i niepoprawna. Wpisywało się niedokładnie, podając za mało danych i nie było to kwestionowane w trybie postępowania o uznanie choroby zawodowej. W skład tej dokumentacji wchodzi dokument, który nazywa się wywiadem środowiskowym. Jest to formularz wypełniany przez inspektora bhp zakładu pracy. Często było to robione na kolanie, bez pozostawiania kopii w aktach zakładu. Nie wiadomo, skąd była brana informacja o pracy w narażeniu przez na przykład dwadzieścia lat. Skądinąd wiemy, że dokumentacji obrazującej narażenie danego pracownika się nie prowadziło lub robiło to nierzetelnie. Wywiad środowiskowy najczęściej nie zawierał precyzyjnych informacji, bo nie było ich źródła.

Lub celowo nie wpisywano dokładnych informacji...

Ja bym tutaj wykluczył działania celowe. To są pewne nawyki, nieprawidłowe działania, które się zadomowiły w zakładach, a których nikt nie kwestionował. Często działy bhp nie wiedziały, jak robić taką dokumentację - wynikało to między innymi z braku odpowiednich szkoleń z zakresu higieny pracy i chorób zawodowych.

Niemożliwe, żeby była to jedyna przyczyna nadmiernej liczby zawodowych uszkodzeń słuchu.

To nie była jedyna przyczyna, ale niewiedza w tym zakresie prowadziła do nieświadomego zafałszowywania dokumentacji.

A czy nie było tak: napiszę mu, że był narażony, mnie to nic nie kosztuje, a niechże sobie nasz były pracownik dostanie tę rentę?

Tego ja nie mogę analizować. To już nie jest obszar moich zainteresowań badawczych, nie wiem, czy to funkcjonuje na zasadzie, że kolega koledze chce zrobić dobrze. Ja tego nie sugeruję, ja mówię, że wiele osób wypełniających dokumentację robiło to nieprawidłowo, bo nie mieli odpowiedniej wiedzy.

Ale to nie wyjaśnia "fenomenu", o który pytałem: ktoś pracując przez kilkanaście lat w hałasie przekraczającym dopuszczalne natężenie jest co roku badany i nie stwierdza się u niego ubytków słuchu. Inwalidą zostaje dopiero po przejściu na emeryturę.

System nie pozwala na ponowne zbadanie osób, które już są na emeryturze i mają przed laty orzeczone zawodowe uszkodzenie słuchu. Postępowanie diagnostyczno-orzecznicze było dość liberalne, w razie wątpliwości raczej przeceniano ubytek słuchu.

Teraz musimy się ograniczyć do analizy dokumentacji, która pokazuje, że nie wszystko było wykonywane dokładnie. O tym, że wywiady środowiskowe nie zawierają precyzyjnych informacji już mówiliśmy. Wyniki badań audiometrycznych i orzeczeń lekarskich o ubytku słuchu mogą również być obarczone wieloma błędami. Na ich poprawność wpływa wiele czynników, na przykład chęć i umiejętność oceny zgromadzonej przez lata dokumentacji medycznej (lekarz mógł nie zauważyć, że uszkodzenie słuchu narasta i nie podejmował w związku z tym żadnych działań profilaktycznych), błędy przy samych badaniach. Wadliwa dokumentacja nie wzbudzała wątpliwości powiatowych inspektorów sanitarnych, którzy wydawali decyzje administracyjne o uznaniu choroby zawodowej.

Nie budziło też ich wątpliwości - a słyszało się o takich przypadkach - że renty z tytułu uszkodzenia słuchu pobierają osoby, które w kopalniach pracowały na kierowniczych stanowiskach.

Wyniki naszych badań pokazały, że takich przypadków było dwadzieścia procent. Mówię o pracownikach wyższego dozoru, z dyrekcją włącznie. Te badania polegały na tym, że kilka lat temu sięgnęliśmy po dokumentację trzech tysięcy przypadków rozpoznań u górników uszkodzenia słuchu jako choroby zawodowej. Oceniliśmy zawartość wszystkich teczek z orzeczeniami, wywiadami środowiskowymi, wynikami badań lekarskich - sprawdziliśmy poprawność i zasadność tych decyzji. Okazało się, że większość tych decyzji była podjęta wadliwie. Wydawałoby się, że w tak ważnej sprawie, jak orzeczenie inwalidztwa, dokumentacja powinna być kompletna, zgodna z przepisami - była kompletna tylko w części przypadków. Większość to były sprawy z licznymi wątpliwościami, które powinny być przeszkodą w podjęciu ostatecznej decyzji o chorobie zawodowej, a nie były. Natomiast dokumentacja pracowników dozoru była przygotowana wzorowo.

W gruncie rzeczy jest to sprawa kosztowna społecznie, w jakimś stopniu demoralizująca, ale nikomu nie przeszkadza. Nie interesuje się tym nawet ZUS jako płatnik ogromnych pieniędzy.

I nic nie da się zrobić?

Da się. Współpraca instytutu z dwoma spółkami pokazała, że problem da się rozwiązać z korzyścią dla kopalń i podatników. W dalszym ciągu współpracujemy z częścią kopalń i widzimy, że wprowadzone systemy profilaktyki i badań zdają egzamin.

Dziękuję za rozmowę

Dodaj swój komentarz


Szymichowski Franciszek: jestem na emeryturze górniczej od 30. 11.2003r. Od tego(2005-10-30)

M: Szacunek dla Pana Panie Franciszku. To prawda taka była i niestety jeszcze jest rzeczywistość i nie tylko w zakładach górniczych! (2005-11-03)

Dokładnie Udokumentowany: Szanowny Panie Franciszku,gdyby w szkole nie zatykał Pan uch i nie zamykał ócz, Pańska znajomość zasad polskiej pisowni z pewnością byłaby lepsza.Co do stanu Pańskiego słuchu, nie podejmuję się oceny.Dalszych sukcesów życzę. (2006-08-04)

Leszek: Panie szanowny profesorku, pan Franciszek ma rację było tak jak on pisze faktycznie nie mieliśmy za komuny żadnych zabezpieczeń słuchu ani dróg oddechowych a na szkoleniach BHP radzili nam się najeść przed szychtą smalcu to pył węglowy nam nie zaszkodzi. Taka była wówczas polityka prowadzona przez takich jak pan cwanych inżynierków którzy rzadko zjeżdżali na dół.A pan jeśli nie znasz realiów tamtych lat to się nie wypowiadaj albo popytaj się ludzi z tamtych lat jak to naprawdę było.A co do pisowni pana Franciszka to daruj sobie pan ten komentarz wstyd mi za pana głupie uwagi mądry profesorku.Jak byś popracował 25 lat uczciwie w kopalni tobyś głupot nie wymyślał takie jest moje zdanie.Szczęść ci Boże i daj zdrowie w dalszym twoim owocnym życiu abyś nie musiał prosić ZUS-ik o rentę. (2009-01-12)

headminer: Mnie wyleczył z pylicy ,astmy,zaburzeń wentylacji o charakterze obturacyjnym, dysfonii hiperfunkcjonalnej(czyli czterech chorób układu oddechowego) podobny naukowiec,dla potrzeb sądu i ZUS. (2009-03-20)

Tech.górnik Urbaniak K.: Co ty wiesz gryzipiórku o pracy na dole (2009-11-08)

headminer: Może branżową gazetę zainteresuje artykuł na temat fałszerstw z górniczą pylicą,która odbywa sie od ponad dziesięciu lat ,chętnie podzielę się uwagami i osobistymi spostrzeżenia w tej kwestii. (2009-12-08)

wdowa po zmarłym górniku JB: na miedzi doszlo do tego ze gornik emeryt robi badania w medycynie pracy poczatkiem miesiaca a na koncu miesiaca jest za pozno na leczenie.W ciągu miesiąca umiera na chorobe zawodowa, po trzech miesiącach przychodza orzeczenia wszystko jest ok, kontrola za dwa lata. Wszystkie badania w medycynie pracy i przychodniach przyzakładowych to wielka fikcja!!!! (2010-09-24)

Jędrek: ,,Medycyna pracy to fikcja, która często sprowadza się do przystawienia pieczątki w odpowiednim zakładzie opieki zdrowotnej – uważa prof. Danuta Koradecka, dyrektor Centralnego Instytutu Ochrony Pracy (CIOP). Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że 99,5 proc. pracowników pozytywnie przechodzi wstępne badania lekarskie. Zawodzą również wizytacje prowadzone przez lekarzy medycyny pracy – w zeszłym roku przeprowadzono je w zaledwie 2 proc. zakładów pracy. Skutki takiego stanu rzeczy są łatwo dostrzegalne. Przez ostatnie pięć lat wypadkom przy pracy uległo ponad 470 tys. osób. Tylko w 2009 r. Zakład Ubezpieczeń Społecznych wypłacił poszkodowanym niemal 5 mld zł. Konieczność interwencji prawodawczej dostrzegł resort zdrowia. Chce on, by wizytacje lekarzy w zakładach pracy były obligatoryjne, a nie jak dotychczas fakultatywne. Problemem jest jednak finansowanie tych wizyt – trudno bowiem obciążać firmy dodatkowymi kosztami. Płacą one już za przeprowadzenie badań wstępnych, okresowych i kontrolnych oraz za wydanie orzeczenia stwierdzającego, czy dana osoba może pracować na danym stanowisku pracy". Źródło: Dziennik Gazeta Prawna, 1 września 2010 r., Łukasz Guza (2010-09-24)

antek: panie prof do 1990 roku górnik na dole zaliczając do tego dozór pracował po 12 godzin i to przez 7 dni .Badania słuchu w tym okresie to bajka wymyślona za biurka w instytucie . a leczenie odbywało się dmuchaniem balonikiem do nosa.Prawdą jest ilu dyrektorów i prof pobiera rentę z tytułu choroby zawodowej pracując za biurkiem (2011-09-13)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2005

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58392551