ATEST Ochrona Pracy

28 marca 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 12/2023

Nie sądziłem, że będę fryzjerem

Jacek Tatomir Rozmowa z Jackiem Tatomirem, prezydentem polskiej sekcji Stowarzyszenia Wielkiego Fryzjerstwa Francji, byłym mistrzem fryzjerstwa we Francji, szefem Akademii Fryzjerstwa w Krakowie.
 
 

Robert Kozela: Jak to się stało, że został Pan fryzjerem?

Jacek Tatomir: W ubiegłym roku minęło czterdzieści lat mojej pracy zawodowej. Fryzjerstwem, tą "chorobą zawodową" zaraził mnie mój ojciec, Roman Tatomir, który założył firmę jeszcze przed wojną, siedemdziesiąt lat temu. Nie sądziłem, że będę fryzjerem. W lecie 1959 roku w hali Wisły odbył się pierwszy po wojnie konkurs fryzjerski, na który przyjechali mistrzowie z Francji, Austrii, Niemiec. Wtedy zobaczyłem, jak cudowne rzeczy można robić z włosami. Z dnia na dzień podjąłem decyzję: tato, jutro idę z tobą do zakładu. Tak to się zaczęło. Jeszcze w 1959 roku po raz pierwszy wyjechałem za granicę. Za pieniądze ze sprzedaży motoru wygranego na loterii pojechałem na wycieczkę nad Morze Śródziemne, do Francji, Włoch. Wróciłem do Krakowa i zacząłem pracę u ojca, który uczył mnie na początku rzeczy zupełnie podstawowych. To się teraz kompletnie zatraciło i walczę, żeby do tego wrócić. Nauka rzemiosła musi odbywać się od podstaw, nie po łebkach. W życiu zawodowym może okazać się przydatna nawet tak banalna umiejętność jak zakręcenie żelazkiem loków na włosach. Wielu młodych fryzjerów nie potrafi tego zrobić, a jest to jedna z podstaw współczesnego fryzjerstwa. Wtedy, gdy ja się tego uczyłem, zakręcało się loki stojące, upinane małymi szpileczkami. Nie było żeli, włosy układało się na piwie czy na cukrze z wodą. Teraz młodzież nie chce uczyć się na przykład zakręcania loków, a są to podstawy, które oswajają fryzjera z włosem. Jeżeli zna się więcej technik pracy nad włosem, nawet tych starych, jak loczkowanie czy zakręcanie, to powiększa się gama możliwości zawodowych.

Gdy już zdawało mi się, że coś umiem, wyjechałem do Paryża. Tam przez znajomości dostałem się do wielkiego mistrza fryzjerstwa, naszego rodaka Antoine'a Cierplikowskiego. W jego zakładzie praktykowałem przez sześć miesięcy. Cierplikowski był jednym z największych fryzjerów dwudziestego wieku. U niego zobaczyłem, na czym polega fryzjerstwo od podszewki, zrozumiałem, że jest to jakaś działalność artystyczna.

Po tej półrocznej praktyce wrócił Pan do kraju.

Wróciłem, brałem udział w paru konkursach. Ciężko było się przebić. Królowały wtedy spółdzielnie i one były preferowane także w konkursach. W eliminacjach do konkursów międzynarodowych wygrywali członkowie spółdzielni, nawet jeśli przedstawiciele rzemiosła prywatnego byli lepsi. Też mi się to przytrafiło: w eliminacjach miałem najwięcej punktów, a na konkurs pojechali inni.

Jacek Tatomir Po powrocie z Paryża miałem wzięcie. Panie czekały po trzy, cztery godziny, żebym je uczesał. Strzygłem wtedy rzeczywiście szybko i sprawnie. Zacząłem być chwalony przez swoje klientki i - co często zdarza się fryzjerom - bardzo spuchła mi głowa. Myślałem, że jestem najwspanialszy i czego to ja już nie potrafię zrobić. Dzięki Bogu mogłem znowu wyjechać i we Włoszech dostałem prztyczka w nos. Powiedziano mi, że jestem dobry, ale to jeszcze nie to. Potem pojechałem do Paryża i tam zrozumiałem, że nabrałem szybkości i dokładności, ale zostałem w tyle jeśli chodzi o modę, tendencje w czesaniu. Wtedy moja głowa wróciła do normalnych rozmiarów. Antoine Cierplikowski powiedział mi jedną prawdę, ważną w każdym zawodzie, ale szczególnie w naszym: jeśli ktoś chce być wielki, to po pierwsze musi nauczyć się wielkiej skromności, a po drugie szanować swoich kolegów z najmniejszych nawet zakładzików. Można się długo uczyć trefienia jakiegoś loczka, a taki kolega jednym ruchem ułoży ten loczek tak, jak komuś z renomowanego salonu nie udało się tego zrobić przez piętnaście lat.
(...)

Czy zawodowe szkolnictwo fryzjerskie we Francji różniło się od naszego?

Pierwszy szok związany ze szkolnictwem to fakt, że przez pierwsze pięć miesięcy nauki nie wolno było strzyc i czesać. Na początku musiałem, patrząc na klientkę dobrać jej fryzurę i kolor włosów. To jest bardzo ważne. Wtedy też zdarzył się przypadek, który pomógł mi w karierze. W zakładzie, w którym pracowałem, czesało się trochę gwiazd filmowych, ale przede wszystkim kobiety biznesu francuskiego. Poznałem właścicielkę wielkiej firmy produkującej konserwy Bonduelle, która stała się moim żyrantem w banku. Pojechaliśmy do jej banku, w którym powiedziała, że ręczy za pana Tatomira i za cztery dni miałem kredyt na kupno zakładu, w którym pracowałem.

Który to był rok?

1973. W 1974 zdobyłem na mistrzostwach Europy złoty medal za tak zwaną nowoczesną fryzurę żelazkową. Polegało to na zakręceniu żelazkiem i uczesaniu aktualnie modnej fryzury. Z modą dałem sobie świetnie radę, ale gdyby nie mój ojciec, to nie poradziłbym sobie z żelazkiem. To był medal dla niego za to, że krzyczał na mnie, że muszę nauczyć się podstaw. Wtedy też mój salon przyjęty został do Stowarzyszenia Wielkiego Fryzjerstwa Francji i Kreatorów, którego członkiem jestem do dzisiaj.
(...)

W latach osiemdziesiątych przyszedł kryzys. Trudno było, mając trzy salony, konkurować z wielkimi sieciami. Kryzys był także rezultatem polityki socjalnej państwa. Doszło do tego, że pracownica z długim stażem strzygąc dwie klientki dziennie zarabiała więcej niż ta, która pracowała krócej, ale ostrzygła dwadzieścia osób w ciągu dnia. Jedną z moich klientek była wtedy osoba z kierownictwa firmy L'Oréal. Pod koniec lat osiemdziesiątych firma ta zaczęła planować wejście na rynek polski. Ta znajomość, moje podwójne obywatelstwo i moja pozycja zawodowa we Francji - byłem wtedy wśród pięciu najlepszych fryzjerów w kraju - zadecydowały, że L'Oréal zaproponował mi prowadzenie dla nich interesów w Polsce.

Łatwo było zostawić wszystko w Paryżu?

Zastanawiałem się, decyzja była bardzo ciężka. To, co zbudowałem, kosztowało mnie wiele pracy i poświęcenia. Były takie okresy, że dzieci przez cztery, pięć miesięcy widziały mnie tylko wieczorami. Jak zaczynał się sezon pokazów, gali, shows, to oprócz ważniejszych świąt wyjeżdżałem z domu w każdy weekend. Zamknięcie tego wszystkiego, przewrócenie następnej strony w moim życiu nie było łatwe. Pomogła mi żona, która pracując w bankowości nie miała artystycznego podejścia, ale popatrzyła na sprawy pod kątem finansów, prognoz o kryzysie. Sprzedałem moje zakłady i zająłem się tworzeniem biznesu w Polsce. Byłem przygotowywany do tego przez osiem miesięcy. W Polsce wystartowaliśmy w 1991 roku jako jedna z pierwszych po Peweksie firm rozprowadzających kosmetyki. Sprzedawaliśmy między innymi kosmetyki ogólne, ale przede wszystkim produkty L'Oréal professionel, czyli fryzjerskie. Nie było to łatwe, musiałem na nowo nauczyć się myśleć po polsku. Wtedy jeszcze polska mentalność była zupełnie inna niż obecnie. Klienci nie płacili na czas, albo w ogóle. Niedługo potem powstała w Warszawie firma L'Oréal Polska. Zostałem w niej dyrektorem artystycznym i doradcą w departamencie fryzjerstwa. To trwało do 1998 roku, kiedy to serce odmówiło mi posłuszeństwa: za dużo papierosów, pracy, stresu. Byłem operowany, zrobiono mi bypassy. Po tym nie było już mowy o powrocie do dotychczasowej pracy. Profesorowi Dziatkowiakowi tak genialnie udała się ta operacja, że po ośmiu miesiącach nie mogłem już wysiedzieć w domu.

Wtedy wpadł Pan na pomysł stworzenia akademii?

W Paryżu prowadziłem szkołę i miałem prawo używania nazwy akademia. Miałem sukcesy w szkoleniach, także kolegów z Polski, którzy lubili mój styl nauczania i technikę pracy. Po rekonwalescencji zacząłem więc prowadzić w Krakowie szkolenia. Ponad rok temu założyłem akademię połączoną z salonem. Na początku tygodnia prowadzimy szkolenia, a pod koniec normalnie funkcjonuje salon damski. Są to szkolenia dla osób zaawansowanych, które już coś umieją i chcą poznać najnowsze techniki koloryzacji, strzyżenia. Instruktorzy to Jacek Bakaj, mój najbliższy współpracownik i mój syn Fryderyk...

To jest już trzecie pokolenie fryzjerskie...

Trzecie. Mam nadzieję, że mój syn godnie mnie zastąpi. On zajmuje się teraz technikami koloryzacji, balejaży. Kiedyś w Polsce główną usługą fryzjerską, oprócz strzyżenia i czesania, była trwała ondulacja. W tej chwili jest to właśnie koloryzacja włosów. Współczesna kobieta zmienia styl, ubiór, uczesanie. Szczególnie kobiety z kadr zarządzających to osoby dynamiczne, pracujące dużo. One zmieniają też zwyczaje związane z chodzeniem do fryzjera - także w tym stajemy się podobni do Zachodu. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych klientka przychodziła do zakładu średnio co trzy tygodnie, w tej chwili co czternaście jak mówią francuskie statystyki. Klientka od fryzjera, od mistrza fryzjerskiego wymaga, żeby ją świetnie ostrzygł i zrobił koloryzację. Przez ileś tam tygodni nie chce myśleć o wizycie w zakładzie, musi się codziennie sama uczesać i pielęgnować włosy. Poza tym potrzebuje porady. Żeby zafarbować włosy na czarno, nie musi płacić fryzjerowi, może kupić farbę w kiosku i zrobić to sama.

Ze sposobem podejścia do klienta, o którym Pan mówi, wiążą się wiedza i umiejętności personelu. Jakie wymagania stawiał Pan i stawia swoim pracownikom?

Oprócz umiejętności i wiedzy chodzi także o to, jak personel wygląda. Klientki powinny też widzieć dobre, nowoczesne fryzury u fryzjerek, ale nie u praktykującej młodzieży. Młode dziewczęta nie powinny mieć wielokolorowych włosów i paznokci, muszą wyglądać schludnie i świeżo. Cztery osoby na praktykę w moim salonie wybrałem z prawie dwustu kandydatów. Odrzucałem kandydatki i kandydatów, którzy już po roku chcieli strzyc. Osoby, które przychodziły do mnie, mając już jakąś praktykę, nie miały na przykład pojęcia o doborze szamponu do mycia włosów. Niektórzy patrzą na mnie, jak na wariata, gdy mówię, że fryzjer musi się ciągle uczyć, chodzić na staże, startować w konkursach, ale też czytać, chodzić do teatru, do kina. Nie chcę walczyć z władzami rzemiosła polskiego, ale u nas zbyt łatwo daje się dyplomy czeladnikom. Ludzie po szkołach fryzjerskich idą na bezrobocie, a brakuje dobrych fachowców. Od swoich pracowników wymagam dobrego poznania wszystkich produktów używanych w zakładzie, umiejętności doradzania klientkom. Sprzedajemy nasze ręce i naszą wiedzę, dlatego musimy być fachowcami.

Od czego najczęściej zaczyna Pan strzyżenie?

Od przekonywania klientki. Polki są zgrabne, piękne, ubierają się nowocześnie, ale jeśli chodzi o włosy to mają piętnaście lat opóźnienia. Przy słowiańskiej urodzie panie nie powinny farbować włosów na czarno. Dla Polek najlepsze są kolory delikatne.

Nadal często jeszcze staję przy fotelu, ponieważ nie znalazłem tylu dobrych pracowników, ilu potrzebuję. Postawiłem na młodzież i szkolę u siebie kilka osób. Bardzo kocham ten zawód i strzyżenie nadal sprawia mi wielką przyjemność.

Jak prowadzi Pan szkolenia w swojej akademii?

Rano są szkolenia teoretyczne i praktyczna prezentacja wszystkich elementów danej techniki, każdego ruchu, na przykład podczas koloryzacji. Potem instruktorzy urządzają pokaz strzyżenia z bardzo dokładnym opisem. Po południu natomiast uczestnicy szkolenia wykonują fryzury swoim modelkom pod okiem instruktorów - strzygą, koloryzują, pasemkują i tak dalej.

Czy praca fryzjera jest niebezpieczna? Jakie zagrożenia zawodowe uznałby Pan za najważniejsze?

Największą groźbą u nas są choroby alergiczne. Z dnia na dzień może się okazać, że jest się uczulonym na jakiś produkt. Fryzjerzy w moim zakładzie do koloryzowania zawsze używają rękawiczek. Dbamy o higienę osobistą i zakładu. Nosimy odpowiednie obuwie, żeby uniknąć skręceń kostek przy wysokich obcasach czy pośliźnięć. Jest także problem skaleczeń, na przykład nożyczkami. Fryzjerzy muszą również bardzo uważać na sposób używania produktów, żeby były bezpieczne zarówno dla nich, jak i dla klientów. Zwracam również uwagę, żeby moi pracownicy odpowiednio regulowali wysokość foteli, przy których strzygą, unikną dzięki temu problemów z kręgosłupem. Fryzjerom grozi też złe oświetlenie, wzrok jest jednym z najważniejszych narzędzi pracy. Zainstalowaliśmy więc odpowiednie oświetlenie.

Proszę podać przepis na mistrzostwo zawodowe.

Trzeba poświęcić dużo czasu sprawom zawodowym, uczyć się od wszystkich, czytać, bo jest już dobra prasa zawodowa. I ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Robić to wszystko przez całe życie, żeby nie zatrzymać się w miejscu i kochać ten zawód.

Rozmawiał: Robert Kozela
Zdjęcia z archiwum J. Tatomira

Dodaj swój komentarz


DARIUSZ CZYŻAK: Tatomir jesteś super (2002-10-14)

Kosiorek Tomek: Jesteś super pozdrowienia z Węgrowa -(2002-10-19)

Dorota: Ja mam problem dla tego ze wyszlam z zakadu(2002-12-17)

Dorota: A tak to super(2002-12-17)

Angelika: a ja dziekuje panu, panie Jacku za wszystko, za przekonanie mnie ze piegi sa ladne, za to ze chodze z podniesiona glowa i pewniej niz zanim pana poznalam:)i dziekuje za to ze ma pan tyle cierpliwosci:))) (2003-01-7)

Mirek: Jakby nie bylo, to tez jeden z dobrych zawodow swiata - stary jak swiat. (2003-01-27)

klientka: Te Ręce poprostu czarują nic dodać nic ująć pozdrawiam i życze wszystkiego najjj... (2003-01-30)

Robert: ja nie wim czy zdam egzamin nawet wie pan jestem n a drugi m roku ale mało kapuje jak widze jak szefowa scina to nic z tego ni e kapuje prosze mi pomuc czy zrezygnowac z zawodu czy nie pozdrawiam ///@@@/// (2003-02-24)

Marek Tatomir: Panie Jacku moje gratulacje w związku czterdziestoleciem pracy zawodowej. (2003-08-13)

Praktykantka: :)))))) wymagający ale wspaniły ... potrafi przekazać swoją wiedzę chce nas nauczyć wszystkiego od podstaw , małymi kroczkami mamy zbliżać sie do uzyskania wielkich rezultatów ... serdeczne pozdrowienia (2006-01-03)

Ciuła Magdalena: super stronka chcialabym zeby ktos taki jak mistrz tatomir przygotowal mnie do swojego zawodu rowniez jestem fryzjerem i dlatego zainteresowala mnie ta stronka poniewaz raz mialam przyjemnosc ogladania pokaz pana Tatomira zainteresowalam sie jego osoba (2006-05-03)

Iwona Kot: Panie Tatomirze jest Pan dla mnie nie tylko moim Góru ale będąc ostatnio na szkoleniu dostałam energii, siły do działania, jeszcze większej motywacji do nauki i ćwiczeń, do spełniania się w zawodzie, który jest moimdrugim światem gdzie uwielbiam uciekać. Jest Pan wspaniałym człowiekiem ale przedewszystkim...Mistrzem nad Mistrzami!!! Dziękuję za wspaniałe szkolenie, nie mogę doczekać sę następnego!!!! Pozdrawiam! (2008-11-18)

ajem: Wielkie uszanowanie dla Pana Tatomira.!:) Ortografia przede wszystkim Pani Iwono (2008-11-20)

Żaneta Mazur: Jestem fryzjerką i prowadzę swoją dzialalność ,bezustannie poszukuję fryzjerek !Uważam że szkoła fryzjerska powinna być liceum zawodowym ,aby trzebabyło zdać do niej egzaminy i przejść odpowiednie eliminacje.Gro osób zajmuje miejsca w zakładach kompletnie nie czując powołania ...... Trzeba coś ztym zrobić niech osoby ,ktore nie wiedzą co ze sobą zrobić nie wybierają tego zawodu bo to jest zajęcie dla wybranych i wymaga dyscypliny a zarazem artystycznej duszy i ciągłej nauki ,a przy tym pokory i profesjonalizmu .Usługodawca powinien być jak PUCYBUT -...z przyjemnością usługiwać!Pozdrawiam Akademię (2009-02-24)

Bozena: Czesc Jacek, nie mielismy pojecia, ze miales problem z sercem przeszlo 10 lat temu! Jak sie czujesz teraz? Usciski dla Ciebie, Marty i calej rodziny Bozena (2009-07-22)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2001

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58068751