ATEST Ochrona Pracy

24 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Budek suflera żal

Rozmowa z Iwoną Gołębiowską, suflerem w Teatrze Starym w Krakowie.

Robert Kozela: Od dawna nie ma już budek suflera w teatrach. Gdzie więc mieści się stanowisko pracy, z którego podpowiada Pani aktorom?

Iwona Gołębiowska Iwona Gołębiowska: To zależy od etapu pracy: czy jest to próba, czy spektakl, czy indywidualna praca z aktorem. Na próbie przeważnie jestem na widowni. Wtedy chodzi o to, żebym miała najlepszy ogląd sytuacji, najlepiej widziała aktorów. Czasem po prostu stoję na scenie obok aktora, chodzę za nim. Bardzo żałuję, że nie ma już budek suflera - stamtąd było łatwiej podpowiadać. Na spektaklu jestem za kulisami albo na widowni. Siedzę w pierwszym rzędzie i mało kto zdaje sobie sprawę, że siedzi obok suflera. Czasem tylko ktoś spojrzy na mnie ze zdziwieniem, gdy wymachuję rękami albo poruszam ustami. Na widowni nie korzystam z tekstu. Po wielu próbach znam już go na pamięć. Przeważnie podczas swoich spektakli, głównie tu, na Scenie Kameralnej Teatru Starego, siedzę za kulisami. Przemieszczam się również, wchodzę na scenę za dekoracje, żeby być jak najbliżej aktora.

Czy zdarza się Pani stać również, na przykład, za charakterystycznym udawanym oknem w dekoracji?

Oczywiście, nawet kiedyś byłam ukryta pod stołem. Mogłam sobie na to pozwolić, gdy byłam młodsza. Często siedzę zaraz za kulisami, mam tam stoliczek z lampką, przy czarnej ścianie (taki wymóg: ściany otaczające scenę muszą być czarne) obok kłębowiska kabli. Moje stanowisko pracy wygląda więc nieciekawie.

Sufler To, co pięknie wygląda na scenie, od kulis nie jest już takie ładne. Muszę powiedzieć, że boję się trochę tych kabli. I to nie dlatego, że mnie kopnie, ale ze względu na pole elektromagnetyczne. Ale co zrobić, podłączenia reflektorów i głośników nie da się uniknąć. Ze względu na "fantastyczne" oświetlenie, w którym zawsze pracowałam, wzrok mi się już popsuł. No, ale to jest też moja wina. Zamiast żądać dobrego oświetlenia, zawsze uważałam, żeby nie świecić niepotrzebnie na scenę. Czasem pracowałam w prawie zupełnej ciemności. No i kurz, po kilkugodzinnym spektaklu mam go wszędzie, a najwięcej na włosach. Najgorsze jest jednak to spryskiwanie kurtyny i dekoracji niepalnym płynem, zgodnie z przepisami przeciwpożarowymi. Zanim to wywietrzeje, mam kłopoty z oczami - chyba jestem na to uczulona. Zresztą przeszkadza to także innym.

Myślę, że wystarczyłoby niewiele, żeby te warunki poprawić, między innymi odmalować ściany za kulisami, odkurzyć starannie rekwizyty, na przykład fotele, z których wzbijają się tumany kurzu.

Jak się zostaje suflerem?

Wcale nie planowałam, że zostanę suflerem. Tak naprawdę chciałam być marynarzem. Potem studiowałam matematykę, ale zakochałam się w teatrze, oglądając "Umarłą klasę" Kantora. Potem były "Dziady" i "Wyzwolenie" Swinarskiego oraz praca w teatrze studenckim. Doszło do tego, że chciałam sobie zrobić roczną przerwę w studiach, żeby być bliżej teatru. Jeździłam po różnych teatrach w Polsce i prosiłam dyrektorów, żeby pozwolono mi robić cokolwiek, choćby zamykać i otwierać kurtynę. Wydawało mi się, że ta bajka w teatrze dzieje się naprawdę. Jednak we wszystkich teatrach jakoś dziwnie na mnie patrzyli. W końcu mama zadzwoniła po prostu do dyrektora Teatru Starego, na miejscu, w Krakowie, i powiedziała, że już dłużej ze mną nie wytrzyma i żeby on coś poradził. Na drugi dzień poprosił mnie na rozmowę i tak zostałam suflerem - akurat był wolny etat. Oczywiście, miało to trwać tylko rok, ale minęło już 25 lat. Wcale tego nie żałuję, to jest ogromna przygoda. Teatr jest dla mnie oddziałem intensywnej terapii duszy. Oprócz innych zalet, fascynująca w tej pracy jest możliwość słuchania wielkich reżyserów, uczenia się od nich. Skłoniło mnie to, żeby szukać, czytać, odnajdywać jakieś materiały. Przy okazji "Fausta" wyczytałam, że Goethe był mistrzem Różokrzyżowców, potem znalazłam materiały na temat teozofii Różokrzyżowców i tak dalej, i tak dalej.

Trzeba się czegoś uczyć, jakoś specjalnie przygotowywać, żeby podjąć tę pracę?

Miałam trzymiesięczny okres próbny, sprawdzono, czy mam dobrą dykcję, czy w ogóle nadaję się do tej pracy. Jakiś specjalnych przygotowań chyba nie trzeba, trzeba natomiast mieć refleks. Każda sekunda niezamierzonej pauzy na scenie trwa wieki - tak to odczuwamy, aktor i ja. Widz może nawet tego nie zauważyć.

A emisja głosu? Nie ma Pani po tylu latach pracy kłopotów ze strunami głosowymi?

Nie, mimo że na próbie mówię czasami nawet bardzo głośno, żeby na przykład przekrzyczeć muzykę. Potem tak samo mówię w domu i dzieci pytają mnie, dlaczego krzyczę. W czasie spektaklu bywa różnie. Czasem da się podpowiedzieć szeptem, innym razem trzeba powiedzieć głośniej. Jednak zawsze tak, żeby widz nie słyszał, żeby nie zdawał sobie sprawy, że w teatrze jest sufler. Najgorzej jest ze słowami trudnymi do wyraźnego podpowiedzenia, zaczynającymi się na twarde spółgłoski. To jest okropne, bo wtedy do aktora dociera tak naprawdę dopiero druga sylaba. To jest najgorsze: chcę pomóc aktorowi, a on mnie nie słyszy.

Da się podpowiedzieć gestem?

Oczywiście, na zasadzie pierwszego skojarzenia chociażby. Próby trwają długo, czasem nawet jest ich około stu. Wtedy poznaję doskonale słabe strony opanowania tekstu przez każdego aktora i umawiam się na gesty, skojarzenia. Wbrew pozorom na zapominanie wpływa wiele czynników. Bardzo często zdenerwowanie. Również mechaniczna gra aktorów, gdy po iluś przedstawieniach nie towarzyszą im już takie emocje, jak na początku. Wtedy może coś przeskoczyć, gdy mówi się prawie automatycznie.

Od czego zaczyna się praca suflera przy konkretnym spektaklu?

Zaczynamy od próby zerowej, na którą przychodzą aktorzy i ja też. Wtedy dostajemy teksty i zaczynają się próby stolikowe, czytane. Ja wtedy osłuchuję się z tekstem i z rolą, interpretacją danego aktora. Jestem też odpowiedzialna za ustalenie ostatecznego tekstu poddanego interpretacji, po wszystkich zmianach i skreśleniach. Muszę zadbać, aby odpowiednie egzemplarze dotarły do aktorów.

Na czym polega praca z aktorem, o której Pani wspomniała?

Jeżeli aktor ma jakieś trudności z nauczeniem się tekstu, na przykład dlatego, że jest także bardzo zajęty i w filmie, i w telewizji, to umawiamy się przed spektaklem, powtarzamy, uczymy się. Dziękują mi potem, a ja mówię, żeby nie dziękowali, bo robię to dla własnego komfortu. Nie tylko, aby zminimalizować liczbę pomyłek, także po to, by wiedzieć, gdzie może być tak zwana dziura - mam to w uchu. Czasami przy "dziurze" nie chodzi o pamięć: jakaś scena na przykład kosztuje aktora tak dużo emocji, że nie jest w stanie panować nad tekstem.

Czy zdarzają się takie sytuacje, że aktor swoje zapomnienie wplata w grę, podchodzi do ściany, blisko suflera, i mówi: "co tam"?

Tak, miałam taką umowę z aktorem, ale na to pozwalały konwencja, inscenizacja, tekst. Byłam z nim umówiona tak, że jeśli w trakcie monologu podejdzie do miejsca, w którym siedzę i powie "no i co", to znaczy, że nie pamięta, co dalej i muszę mu podpowiedzieć. W ogóle dużo zależy od aktora - jeśli ma dobrze opanowany tekst, to czasem wystarczy podać jedno słowo, przypomnieć sens.

Albo napisać flamastrem na dużej kartce.

Nie, nie. Tak robię bardzo rzadko, gdy się wygłupiam przy lżejszych sztukach. Trzeba umilać sobie pracę.

Zdarza się, że sufler na godzinę przed spektaklem dowiaduje się o zastępstwie?

Tak. Jeśli chodzi o mnie, to nie jest to taki duży problem. Bywa, że na godzinę przed spektaklem robi się zastępstwo za jakiegoś aktora. Ktoś zachorował i trzeba ratować spektakl.

Wtedy aktor zastępujący przyjeżdża i wspólnie z Panią próbuje się czegoś poduczyć?

Tak.

Było tak, że podawała Pani cały tekst, zdanie po zdaniu, gdyż aktor na zastępstwie zupełnie go nie znał?

Była taka sytuacja i reżyser wymyślił aktorowi takie miejsce, żebym mogła to robić niedostrzeżona przez widownię. Ratuje się spektakl i nie ma w tym nic złego ani wstydliwego. Czasem mówi się wprost publiczności, że aktor ma zastępstwo, więc wychodzi z egzemplarzem sztuki i czyta rolę. Bo przecież to jest teatr. Mnie się czasem wydaje, że jak się tu coś zawali, to świat się wali. Natomiast ludzie przychodzą tutaj najczęściej rozweselić się, zapomnieć, odreagować.

Sufler ma pracę nerwową, czy spokojną?

Stres towarzyszy próbom i staje się największy podczas premiery. Jest to stres dla mnie bardzo duży, nie bardzo potrafię go opisać. Dopada mnie zawsze i nie ma sposobu, żeby sobie z nim poradzić. Tym bardziej, że właściwie każda sztuka wymaga innej pracy z aktorami, stawia nowe problemy - nie ma raz na zawsze ustalonych metod i sposobów pracy. Aktorów jest często kilkudziesięciu i każdego trzeba traktować inaczej.

Ta praca wymaga nieustannego skupienia, od trzeciego dzwonka do końca spektaklu. Najbardziej stresujące są te sytuacje, gdy w żadnym wypadku nie mogę pomóc, bo scena na przykład odbywa się w środku widowni. Albo scena jest tak intymna, że każda ingerencja byłaby niestosowna.

A sytuacje konfliktowe w kontaktach z innymi pracownikami, z aktorami?

Szczerze powiedziawszy, żadnej poważniejszej sytuacji konfliktowej nie miałam dotychczas. Jednak, jak każdy człowiek, miałam różne wpadki. Zdarzyło mi się "pomóc" aktorowi w ten sposób, że cofnęłam go o parę stron w tekście. Byłam rozkojarzona. Myślałam, że na drugi dzień nie będę już pracować, bo źle podpowiedziałam wielkiej sławie. Jednak gwiazda umiała się zachować również w życiu. - Nic wielkiego się nie stało - usłyszałam. Jakimś cudem zdobyłam pół litra wódki (w tamtych czasach było to wyczynem, szczególnie w niedzielę), przewiązałam kokardką i zostawiłam mu w garderobie. Przed następnym spektaklem zaszyłam się za kulisami czterdzieści minut wcześniej. Okazało się potem, że ten aktor mnie szukał, ale nie po to, by przypomnieć mi o błędzie i upominać, ale żeby zaprosić na wódkę.

Stres może być potęgowany przez różne nieprzewidziane sytuacje, które zdarzają się w teatrze. Na przykład wczoraj byłam świadkiem wypadku, który mógł zakończyć się tragicznie.

Oglądaliśmy to miejsce wcześniej - spadła jedna ze ścian umocowanych dość wysoko na rusztowaniu.

Na szczęście nikomu nic się nie stało i powinno być już w porządku, bo zrobiono odpowiednie zabezpieczenia. Aktor uratował koleżankę, chwytając ją, gdy oparła się właśnie o tę ścianę, która spadła. Działo się to na moich oczach i miałam świadomość, że pod dziewczyną jest jeszcze parę metrów rusztowania. Tym bardziej ścierpła mi skóra, że połamałam się kiedyś w podobnych okolicznościach.

Był to wypadek przy pracy?

Tak, ale winny był nie tyle zakład pracy, co oszczędzanie energii w całym kraju w roku 1979. Zgasili nam światło, jednak reżyser postanowił, że kolejna próba "Snu o bezgrzesznej" odbędzie się przy świecach. Scena była wtedy przedłużona podestem, który wychodził aż na widownię. Między sceną a podestem była luka, przechodząc na podest nie trafiłam we właściwe miejsce i spadłam. Miałam skomplikowane złamanie ręki. Do tego zła rehabilitacja i właściwie przez trzy lata nie mogłam władać tą ręką.

Często Pani wyjeżdża ze spektaklem?

Tak. Był taki piękny okres w latach osiemdziesiątych, kiedy wyjeżdżaliśmy do wielu miejsc na całym świecie, w tym do Ameryki Południowej. Obecnie też jeździmy. "Bracia Karamazow" byli już kilka razy zagranicą. "Mistrz i Małgorzata" ma już za sobą występy gościnne w Berlinie, a z tego, co wiem, spektakl będzie uczestniczył w festiwalu w Paryżu. Teraz tych wyjazdów jest mniej, bo pieniędzy na kulturę brakuje nie tylko w Polsce.

Jak w teatrach zagranicznych wygląda miejsce pracy suflera?

Właściwie tam nie ma takich miejsc. Myślę, że sufler to jakiś strasznie archaiczny zawód. Na Zachodzie rzadko zdarzają się teatry ze stałymi zespołami, takimi jak nasz. Uważam, że właśnie zespoły teatralne, w których ludzie współpracują stale ze sobą, są zżyci, stanowią gwarancję dobrego poziomu.

Nigdy nie spotkała się Pani ze stanowiskiem suflera w zagranicznych teatrach?

Nie, ale nawet nie miałam takiej okazji, bo jak przyjeżdżamy, to scena jest do dyspozycji tylko naszego spektaklu. O ile się orientuję, moją pracę wykonuje tam najczęściej asystent reżysera. W obcym gmachu teatralnym towarzyszy nam tylko ktoś z zespołu technicznego, kto zna dokładnie wyciągi, guziczki i przełączniki w tym teatrze.

Wyjazd zagraniczny to dla mnie kolejne zadanie. Muszę odpowiednio przygotować tekst obcojęzyczny, żeby można było go prawidłowo wyświetlać z komputera na specjalnym ekranie. Najczęściej osoba, która puszcza te teksty, jest jakoś związana z teatrem i wie, że trzeba robić pauzy i tak dalej. Ja muszę takie rzeczy w tekście pozaznaczać. Zawsze jednak wtrąci się jakiś pan od komputera, który uważa, że muszą być wyświetlone od razu dwie linijki. Nawet wtedy, gdy odpowiedź na zadane pytanie pada na scenie za pół godziny. I na przykład nasz reżyser Krystian Lupa nie dopuszcza do czegoś takiego. Wtedy trzeba skrzętnie poprawiać to, co wymyślił specjalista od komputera, który się wścieka na takie marnotrawstwo. Czego? Chyba komputera. Czasem trzeba staczać boje z tymi specami, kiedy twierdzą, że nie dadzą zbyt dużo tekstu, bo widzowie nie będą tego czytać. Przy "Braciach Karamazow" w Zurychu miałam taką właśnie sytuację. Pan od komputera powiedział, że scena pod tytułem Bunt jest za długa. Tak długiego tekstu widz nie będzie czytał, on musi dbać o widza - kilka wyświetlonych linijek, a później pół godziny patrzenia. Ja mówię wtedy, że może on zaproponuje, jak skrócić Dostojewskiego. Wiem oczywiście, że Krystian Lupa się na to nie zgodzi, ale jestem ciekawa, jak zareaguje ten zwolennik maksymalnego skracania. I słyszę: "można jednym zdaniem, coś w rodzaju: Iwan rozmawia z Aloszą o Bogu".

Rozmawiał: Robert Kozela
Zdjęcia: Artur Knyziak

Dodaj swój komentarz


Aniela Gągorek: Bardzo ciekawy wywiad. Gratuluję Pani Gołębiowskiej takiego zapału i umiłowania tego co robi - my widzowie czerpiemy z tego pełnymi garściami, bo praca wykonana z radością promienieje na innych. Pozdrawiam serdecznie. (2010-11-04)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2003

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58477105