ATEST Ochrona Pracy

20 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

To kłopotliwe bhp!

Ilekroć jest mowa o wypadkach przy pracy (których liczba jakoś niespecjalnie chce maleć), zagrożeniach przy pracach na wysokości, niestosowaniu środków ochrony zbiorowej i indywidualnej, jak mantrę powtarza się tekst o tych niedobrych pracodawcach, którym szkoda pieniędzy na zakup ochron - pisze autor poniższego tekstu, ale osobiście nie do końca się z tym zgadza, ponieważ w swojej pracy inspektorskiej zetknął się z wieloma zdarzeniami, które świadczą zupełnie o czymś innym. | Redakcja

 

stały współpracownik redakcji

W wywiadzie na temat katastrofy smoleńskiej opublikowanym w dzienniku "Polska - Głos Wielkopolski" nr 53/2011 szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej stwierdził m.in.: Wszyscy, którzy organizowali ten wyjazd, zapomnieli o bezpieczeństwie. Zapomnieli, że oprócz terminów, emocji, potrzeby wylotu do Katynia, zaznaczenia swojego patriotyzmu, jest coś takiego jak bezpieczeństwo, które nie powinno być kłopotem. A tak jest traktowane - jak przeszkoda w tym, co mamy zrobić. Niestety, w naszym systemie kierowania państwem w pewnym momencie sprawy bezpieczeństwa stały się czymś, co tylko komplikuje nasze życie, a nie czymś, co powinno być pierwsze, najważniejsze (...) Rutyna jest największym przeciwnikiem bezpieczeństwa, zabija własną refleksję. Jest wygodna, bo zwalnia z potrzeby myślenia, ale jest bardzo niebezpieczna, jeśli co jakiś czas nie dochodzi do odświeżenia, przypomnienia, powrotu w naszej świadomości do istoty i fundamentów egzystencji. Takim fundamentem jest potrzeba bezpieczeństwa. Widać ją było już u człowieka pierwotnego, który najpierw szukał schronienia, choćby przed siłami natury, a dopiero potem mógł pomyśleć o innych potrzebach.

Wypowiedź tę można doskonale odnieść również do bezpieczeństwa pracy. Ilekroć jest mowa o wypadkach przy pracy (których liczba jakoś niespecjalnie chce maleć), zagrożeniach przy pracach na wysokości, niestosowaniu środków ochrony zbiorowej i indywidualnej, jak mantrę powtarza się tekst o tych niedobrych pracodawcach, którym szkoda pieniędzy na zakup tych ochron i nabijają sobie kabzę kosztem narażania zdrowia i życia pracowników. Gdyby to była rzeczywiście prawda, prokuratury powinny być zarzucone powiadomieniami o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 220 kodeksu karnego1. I to nie dopiero, gdy zdarzy się wypadek, lecz po każdym stwierdzeniu niezapewnienia pracownikom ochron. Przecież jest to ewidentne narażenie pracownika na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. I do tego jest to przestępstwo umyślne, bo przecież pracodawca, niezapewniający ochron wyłącznie z powodu "oszczędności", doskonale wie, co robi. A jednak tak wielu wniosków do prokuratury nie ma. Być może dlatego, że w większości przypadków przyczyna wykonywania pracy bez zabezpieczeń jest inna. Zapewniono wszystko, co trzeba, ale się tego nie stosuje. Albo stosuje się źle. Bo panuje przeświadczenie, że - patrz powyższy cytat - sprawy bezpieczeństwa komplikują życie.

Oto przykłady kilku zdarzeń, z jakimi miałem okazję się zetknąć:

Rys. S.Antoniszczak
Rys. S.Antoniszczak

W dwóch różnych miejscach i w różnym czasie wydarzyły się dwa identyczne wypadki przy pracy (w tym jeden śmiertelny). W każdym z nich pracownik spadł z dachu, z kilkunastometrowej wysokości. Pracownicy mieli założone szelki z linkami zamocowanymi do konstrukcji dachu. Tyle tylko, że linki były znacznie dłuższe niż wysokość budynku (zgodnie z przepisami, długość drogi spadku pracownika nie powinna przekraczać 1,5 m). Dodać trzeba, że w ten sam sposób byli "zabezpieczeni" pracodawcy, pracujący na dachu na równi z pracownikami. Jak takie postępowanie wytłumaczyć, bo przecież akurat nie oszczędnością? Zapewne gdzieś tam na szkoleniu mówili, że za brak szelek i linki grozi mandat. No, to są szelki i linka. A że linka nie taka? No, bo krótsza przeszkadza w pracy. A może pracodawcy irracjonalnie założyli, że szelki z linką zapobiegają upadkowi z dachu (a nie skutkom upadku) przez sam fakt swego istnienia? Zacytuję w tym miejscu klasyka (Bolesław Prus, "Antek"): Antek urodził się we wsi nad Wisłą (...)Każdy chłopski dom, szarą słomą pokryty, miał ogródek, a w ogródku śliwki węgierki, spomiędzy których widać było komin sadzą uczerniony i pożarną drabinkę. Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia, niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali. - Widać, że na tego gospodarza był dopust boski - mówili między sobą. - Spalił się, choć miał przecie nową drabinę i choć zapłacił śtraf [karę] za starą, co to były u niej połamane szczeble.

Kolejny wypadek śmiertelny, tym razem upadek z rusztowania. Rusztowanie było wynajęte od specjalistycznej firmy i przez nią prawidłowo zmontowane. W miejscu, z którego spadł pracownik, brakowało elementu poręczy (znaleziono go na ziemi, obok poszkodowanego). Okazało się, że pracownicy zdemontowali ten element, bo przeszkadzał im w pracy (od czasu do czasu wciągali linką potrzebne im do budowy materiały). Aby się nikt nie przyczepił do braku fragmentu poręczy, na czas, gdy niczego nie wciągali, zakładali ten element z powrotem. "Montaż" polegał na zawieszeniu go na dwóch pętlach wykonanych z plastikowej opaski. No i pracownik zapomniał, że to tylko atrapa i się oparł...

Pracownik sporządzał roztwór ługu sodowego (sody kaustycznej), potrzebny do mycia i dezynfekcji zbiornika. Była opracowana szczegółowa instrukcja sporządzania roztworu, ochrony indywidualne też były. Tyle że pracownikowi nie przyszło do głowy, aby ich użyć, a instrukcji zapewne nie czytał. Zrobił roztwór po swojemu - w efekcie nastąpił wyrzut gorącej cieczy z naczynia2. Skutek - ciężkie oparzenie. W zakładzie pojawił się inspektor pracy i m.in. zapytał kierownika oddziału, w którym zdarzył się wypadek, o miejsce przechowywania wodorotlenku sodu. Kierownik zaprowadził go do magazynu, w którym leżał na posadzce podarty foliowy worek. - To jest to - oznajmił kierownik, przegarniając ręką granulki NaOH. Już po paru minutach zaczął wykonywać dziwne ruchy ręką, wycierał ją o spodnie, w końcu przeprosił i wyszedł. Zapewne do umywalni.

Inspektor pracy kontroluje mleczarnię. Przeglądając rejestr wypadków, trafił na kilka przypadków oparzeń sodą kaustyczną. Po rozrzuconych w terenie oddziałach zakładu szybko rozeszła się wieść o kontroli i że inspektor interesuje się ochronami indywidualnymi. I oto co zastał w jednym z oddziałów: W magazynie materiałów żrących wisi na ścianie maska przeciwgazowa z pochłaniaczem amoniaku. Dla odmiany - w maszynowni chłodni amoniakalnej maski brak, jest za to metapleksowa przyłbica do ochrony twarzy. Wyjaśnienie proste: kierownik oddziału, dowiedziawszy się o kontroli, wyciągnął z magazynu, co miał (a miał to, co trzeba - ale dlaczego tylko w magazynie?) i wyposażył stanowiska pracy. Niestety, nie wiedział, co jest do czego.

Inna mleczarnia. Było to dość dawno temu, gdy tanki (zbiorniki) do mleka nie były wyposażone w mechaniczny system mycia i myto je ręcznie. W tym celu pracownik, uzbrojony w szczotkę i wąż do spłukiwania, wchodził do wnętrza tanku przez dolny właz. Wewnątrz tanku znajdowało się wolnoobrotowe mieszadło i aby zapobiec przypadkowemu jego uruchomieniu, gdy pracownik przebywał we wnętrzu, pokrywa włazu była wyposażona w blokadę elektryczną (wyłącznik krańcowy). Stanowiły o tym jednoznacznie obowiązujące w branży mleczarskiej ówczesne przepisy bhp. Nie wszystkie tanki były fabrycznie wyposażone w blokady, w zakładzie zastosowano inne rozwiązanie - wyłącznik mieszadła był zabezpieczony stacyjką z kluczykiem, jak w samochodzie. Przed wejściem do tanku pracownik był obowiązany wyjąć kluczyk ze stacyjki i zabrać go ze sobą. Ale zdarzyło się, że pracownik nie dopełnił tego obowiązku i wszedł do wnętrza tanku, nie wyjmując kluczyka. Mało tego - wszedł, pomimo że mieszadło obracało się, bo po opróżnieniu tanku z mleka ktoś zapomniał je wyłączyć. Pracownik nie mógł tego nie zauważyć, bo wnętrze tanku było oświetlone. W efekcie wniesiony przez pracownika wąż, zahaczony przez obracające się mieszadło, zaczął zachowywać się jak boa, czyli owijać wokół człowieka. Na szczęście nie udusił go, skończyło się na złamaniu ręki. Był to podręcznikowy wręcz przykład rażącego niedbalstwa (a właściwie bezdennej głupoty) poszkodowanego. Nie pozbawiono go jednak prawa do świadczeń, gdyż ówczesna ustawa wypadkowa przewidywała (podobnie jak obecna) tego rodzaju sankcję, jeśli rażące niedbalstwo poszkodowanego było wyłączną przyczyną wypadku. A w tym przypadku była i druga przyczyna - brak blokady pokrywy, w sytuacji, gdy przepisy bhp przewidywały wyłącznie takie rozwiązanie.

Inspektor pracy kontroluje duży magazyn chemikaliów, w którym dokonuje się również tzw. konfekcji, czyli napełniania małych pojemników z dużych zbiorników. Najpierw zapoznał się z dokumentami, m.in. z wzorowo sporządzoną tabelą norm przydziału odzieży roboczej i środków ochrony indywidualnej. Potem ruszył na teren zakładu. W magazynie zastał pracownika ubranego w nowiutki kombinezon ochronny. Pracownik poruszał się w nim w taki sposób, że od razu było widać, iż ma coś takiego na sobie pierwszy raz w życiu. Ale inspektor, zamiast zachwycać się kombinezonem, zwrócił uwagę na buty. A właściwie na strzępy butów, z których wyzierały gołe palce. - Zapomniałem o butach - wyznał ze skruchą kierownik magazynu.

Zakład miał własną pralnię do prania odzieży roboczej. Inspektor pracy zauważył, że osłona napędu pralnicy jest zdjęta i stoi oparta o ścianę. Kazał ją natychmiast założyć, ale kierowniczka pralni zaprotestowała - ta osłona uniemożliwia pracę. I wyjaśniła - pasek klinowy jest luźny i jak się włącza pralnicę, to kółko pasowe silnika obraca się, a bęben pralnicy nie. Trzeba więc chwycić za pasek i mocno go pociągnąć, wtedy bęben ruszy. Po czym dodała, że taką metodę uruchamiania pralnicy podpowiedział jej zakładowy mechanik. I zapewniła, że żadnej pracownicy na nic nie naraża, bo ciągnie za pasek osobiście.

Człowiek pierwotny - jak twierdzi gen. Koziej - odczuwał potrzebę bezpieczeństwa. Współczesny homo sapiens (sapiens???) - jak widać, niekoniecznie. Bliżej mu do mieszkańców wsi, w której urodził się Antek. Koniec

 

1 Art. 220. § 1 kk: Kto, będąc odpowiedzialny za bezpieczeństwo i higienę pracy, nie dopełnia wynikającego stąd obowiązku i przez to naraża pracownika na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

2Proces rozpuszczania wodorotlenku sodu w wodzie jest silnie egzotermiczny. Dlatego należy dodawać wodorotlenek małymi porcjami, ciągle mieszając. Pracownik wsypał od razu całą ilość NaOH - w efekcie nastąpiło lokalne przegrzanie, a powstała para wodna wyrzuciła roztwór ze zbiornika.

Dodaj swój komentarz


roman: Pracownika nie należy traktować jak idioty, a nawet jeśli nim jest, to trzeba mu wmawiac, że ma wpływ na własne bezpieczeństwo. (2011-06-03)

Jędrek: Jesteś Grekiem, Turkiem, czy preferujesz pismo obrazkowe????????? (2011-06-03)

pażdzioch: Współczesny homo sapiens "polakus" odczuwa potrzebę bezpieczeństwa w inny sposób - ma mu zapewnić owa potrzebę "Tusk i ruskie" i już , bo jak nie to oni są winni i powinni zniknąć , najlepiej z powierzchni ziemi jak się wyraził pewien "prezes".... ;( i d...zawsze z tyłu! (2011-06-04)

Roman: Przepraszam, dodawałem tę informację ze smartfona i technika zawiodła. (2011-06-04)

A0: PIP i ROP - do LIKWIDACJI ! (2011-06-05)

W.Gudalewicz: W moim przekonaniu bhp nie jest kłopotliwe, tylko obecny system tzw. Ochrona Pracy " w naszym kraju jest wadliwy zaś ten artykuł jest zasadny i tymi wypowiedziami w zupełności sie zgadazam. (2011-06-09)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2011

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58395161