ATEST Ochrona Pracy

23 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Wspomnienia inspektora pracy z lat 1980-1990 (cz. 5)

Drukujemy barwne, zawierające ciekawe uwagi na temat funkcjonowania PIP wspomnienia inspektora pracy z lat 1980-1990. Jak pisze J. Koszteyn, były to czasy, gdy rozwijała się biurokracja, która miała na celu kontrolę pracy inspektorów. W stosunku do lat poprzednich malała ilość zaufania, a wzrastała liczba sprawozdań. Nie zmieniało to faktu, że w zakładach inspektorzy musieli mierzyć się z problemami, które wymykały się sztywnym uregulowaniom i statystykom.

tekst:
Jacek Koszteyn
inspektor pracy w latach 1972-1977, 1980-2011

Był to okres, gdy okręgowy inspektor pracy na narady do Wrocławia jeszcze jeździł pociągiem. Z okna pociągu, przejeżdżając koło tartaku w Krzeszowicach (na trasie pomiędzy Krakowem a Katowicami) widział wysoką, kilkunastometrową mygłę (stos) składowanego drewna dłużycowego, po której chodzili robotnicy. W tym czasie drewno pozyskiwano w lasach w większości w zimie. Jest to o okres spoczynku wegetacyjnego, drewno zawiera najmniejszą ilość wody, nie zaparza się, nie atakują go grzyby. Ścięte drewno wywożono z lasu i składowano w tartakach. Nie było dźwigów z chwytakami (tak jak obecnie); samochodami z dwukołowymi przyczepami przewożono kilkunastometrowe dłużyce. W tartaku samochody rozładowywano na placu rozładunkowym i za pomocą linowych wciągarek bębnowych układano w stosy, czyli mygły. Czoła mygły, aby nie nastąpiło rozsunięcie, układano pod maksymalnym kątem 30 stopni. Po mygle musieli chodzić pracownicy, aby "rozpinać" lub "zapinać" na kłodach liny wciągarek. Tak było od lat, taki sposób był dopuszczony, a my kontrolowaliśmy prawidłowy kąt układania dłużyc, stan wciągarek, stopień zużycia lin, umiejętności i przygotowanie pracowników itp.

Rys. S. Antoniszczak
Rys. S. Antoniszczak

Okręgowy za każdym razem, gdy wracał z Wrocławia wygłaszał krytyczne uwagi kierowane do kolegi zajmującego się leśnictwem i przemysłem drzewnym, a przy okazji i do mnie, jako że byłem leśnikiem drzewiarzem, a tylko z konieczności zajmowałem się przemysłem spożywczym. Chciał, abyśmy coś zrobili, bo chodzenie po takich mygłach jest niebezpieczne. Mygła może się rozsunąć, a staczające się dłużyce przygnieść pracownika. Miał dużo racji, bo takie wypadki się zdarzały.

Nie trzeba było długo czekać, żeby taki wypadek zdarzył się w jednym z tartaków. Otrzymałem polecenie zbadania go. Podczas prac przy rozbieraniu mygły jedna z dłużyc obsunęła się i przygniotła nogę pracownika, którą musiano amputować powyżej kolana. Mygła była zbudowana prawidłowo, kąt nachylenia czoła zgodny z instrukcją bhp, nie przekraczał 30 stopni. Dłużyce drewna to nie idealne walce, jak np. rury stalowe. Mają najprzeróżniejsze krzywizny i pofałdowania. Pomimo że kąt czoła mygły, licząc od podstawy do wierzchołka, jest zgodny z instrukcją, to miejscowo występować mogą różne kąty ułożenia poszczególnych dłużyc. Wystarczy, że jedna z nich niebezpiecznie "zawiśnie". Do jej obsunięcia wystarczy lekki nacisk nogą podczas chodzenia po stoku mygły. Tak też się stało i w tym przypadku.

Dodatkowo poszperałem w dokumentach i zapoznałem się z kilkunastoma wypadkami śmiertelnymi oraz inwalidzkimi, które zdarzyły się w przeciągu kilkunastu lat w Okręgowym Przedsiębiorstwie Przemysłu Drzewnego w Krakowie, któremu podlegał tartak. Znalazłem podobne przypadki. Dało mi to podstawę do wydania zarządzenia nakazowego, aby w podległych tartakach budować mygły w kształcie prostopadłościanów. Wymagało to wprowadzenia na składach surowca zasadniczej zmiany technologii. Stosy składowanego drewna miały być zabezpieczane przed rozsunięciem się za pomocą urządzeń stałych lub być takie jakie budowano w zakładzie drzewnym w Rzepedzi. Tam zabezpieczano mygłę przed rozsunięciem się przez układanie po obu jej stronach stosów krzyżowych. Oczywiście do takiego układania mygieł trzeba było używać dźwigów z zawiesiami linowymi. Należy pamiętać, że w tym okresie nie było, tak powszechnych obecnie, zdalnie sterowanych urządzeń chwytakowych. W Polsce ich nie produkowano, a na zagraniczne nie było dewiz. Przy takiej organizacji prac pracownik nadal chodził po mygle i zapinał na dłużycach zawiesia linowe, ale wyeliminowana była możliwość rozsunięcia się stosu. Pracownik był narażony na skręcenie kostki, w najgorszym przypadku na jej zgniecenie, ale nie na śmierć lub amputację nogi czy nóg.

Realizacja zarządzenia wymagała wykonania bardzo poważnych prac i inwestycji, w tym zakupu żurawi wieżowych. Termin musiał być mobilizujący, ale i dostatecznie długi. Ustaliłem go na 2 lata. Przedsiębiorstwo oczywiście odwołało się od nakazu, argumentując, że dotychczas stosowana metoda prac jest zgodna z obowiązującą instrukcją bhp. Ruszyła, wówczas już rozwijająca się, maszyna biurokratyczna. Słuszności i celowości nakazu broniłem pokazując wypadki śmiertelne i inwalidzkie, do których doszły pomimo pracy wykonywanej zgodnie z obowiązującą instrukcją, na którą powoływało się przedsiębiorstwo. Tego argumentu nie można było obalić, takie były fakty, a z nimi nie powinno się dyskutować. To nie polityka.

Bardzo mocnym ciosem w skuteczność działania inspektorów, wpływającym na zaprzestanie zajmowania się trudnymi, niekiedy nieznajdującymi wyraźnej podstawy prawnej, problemami technicznymi, było nałożenie obowiązku podawania pod każdym zarządzeniem nakazowym szczegółowej podstawy prawnej.

Po walce z różnymi zawiłościami prawnymi sprawa trafiła do centrali. Decydenci mieli dylemat, bo z jednej strony zakład pracuje zgodnie z obowiązującym prawem, a z drugiej argumenty, że zgodnie z prawem giną ludzie. Myślano i myślano. W końcu wymyślono - co centrala to centrala. Znaleziono błąd, który nawet nie był podawany przez odwołującego się. W zarządzeniu nakazowym napisałem "w podległych tartakach", a jeden z nich znajdował się poza obszarem działania okręgu krakowskiego i nie był w moim nadzorze. Nakaz zwrócono więc do ponownego rozpatrzenia. Wydałem nakaz ponownie, już bez tego "bardzo poważnego uchybienia formalnoprawnego". Ponowne odwołanie. A czas płynął. Przyszedł rok 1990. Przedsiębiorstwo zostało rozwiązane, weszła nowa technologia i organizacja prac, problem sam się rozwiązał.

Opisałem ten przykład jako ilustrację zmian następujących w działaniach inspekcji. Zmian wpływających na skuteczność rozwiązywania trudnych zagadnień. Coraz częściej zaczynała panować zasada: im mniej problemów, tym lepiej; wynagrodzenie to samo, a pracy mniej. Stwierdzeniem tym krzywdzę niektórych kolegów, ale czy wszystkich?

Bardzo mocnym ciosem w skuteczność działania inspektorów, wpływającym na zaprzestanie zajmowania się trudnymi, niekiedy nieznajdującymi wyraźnej podstawy prawnej, problemami technicznymi, było nałożenie obowiązku podawania pod każdym zarządzeniem nakazowym szczegółowej podstawy prawnej. Prawnicy, którzy zyskiwali decydujący głos, niestety nie rozumieli problemów technicznych. Nie rozumieli, że większość sytuacji z zakresu technicznego bezpieczeństwa pracy nie jest ujęta w przepisach, bo życia nie da się ująć w całości w przepisy, tylko regulowana jest zasadami, czyli ukształtowanymi przez pokolenia normami postępowania. Tak jest i podczas wykonywania pracy. Przepisy regulują tylko część (20-30 %) zachowań. Reszta to zasady, czyli normy, które nie są ujęte przepisami. Nigdzie nie znajdziemy przepisu, którą stroną młotka wbijać gwoździe. Czy mamy zatem nie reagować, gdy instruktor nauki zawodu uczy, aby wbijać gwoździe częścią zaostrzoną i do tego przy tej czynności zamykać oczy? Przykład banalnie niemożliwy, ale wyrazisty. Dlatego też w kodeksie pracy przywoływane są przepisy i zasady bhp. Wprawdzie i na podstawie zasady można wydać zarządzenie nakazowe, ale wymaga to opisania tej zasady, co nie jest sprawa łatwą. Inspektorzy to nie literaci. Są normalnymi ludźmi, którzy chcą pracę jak najszybciej wykonać. Idą więc najłatwiejszą drogą: jest przepis, to nieprawidłowość dostrzega i wydaje nakaz, nie ma przepisu lub go nie zna, to problemu nie dostrzega. Sprzyja temu organizacja pracy. Nikt nie sprawdza inspektora, czy dostrzegł podczas kontroli wszystkie nieprawidłowości, czy zauważył i podjął właściwe działania. Kontroluje się jedynie dokumentację - czy jest poprawnie sporządzana, a wydane środki pokontrolne znajdują potwierdzenie w protokole i są podane właściwe podstawy prawne. Jeżeli zgodzimy się z faktem, że przepisy regulują tylko 20-30 % sytuacji, to 70-80 % zarządzeń nakazowych powinno podstawę prawną mieć w zasadach. Takich nakazów w całym okręgu w ciągu roku (o ile w ogóle) jest może kilka na ogólną liczbę kilkunastu tysięcy. Jak dotychczas ten prosty problem, występujący od tylu lat, przez kierownictwo i centralę nie został zauważony. Czy to nie dziwne?

Pozostaje jeszcze jedno związane z tym tematem pytanie - po co podawanie pod każdym zarządzeniem podstawy prawnej, poczynając od wskazania artykułu z ustawy o Państwowej Inspekcji Pracy, upoważniającego do nakazania usunięcia stwierdzonych naruszeń przepisów i zasad bhp. Jeżeli nakaz ma kilkanaście lub kilkadziesiąt zarządzeń, to ten przepis podawany jest tyle samo razy. Przecież to, nie mówiąc już, że wygląda śmiesznie, jest ewidentną stratą czasu i papieru. Teraz łatwiej bo są komputery, a wcześniej - gdy pisaliśmy na maszynie do pisania?

Na poparcie słuszności tych stwierdzeń przedstawię jeden przykład. W Krakowie funkcję dyrektora oddziału Igloopolu objął, znany m.in. z emitowanych w okresie 1975-1980 bardzo popularnych ogólnopolskich programów telewizyjnych, były dyrektor jednego z większych przedsiębiorstw produkujących urządzenia dla górnictwa. Na fali zmian posierpniowych, m.in. z powodu popularności telewizyjnej, w atmosferze pomówień i insynuacji odszedł z macierzystego zakładu. Chętnie, bo trudno było znaleźć kierownika o takiej osobowości, zatrudniono go w Igloopolu na stanowisko jednego z zastępców dyrektora kombinatu. Później namawiany przez związki zawodowe do powrotu do poprzednich zakładów honorowo odmówił.

Oddział Igloopolu w Krakowie składał się z dwóch chłodni składowych, wydziałów przetwórstwa spożywczego oraz gospodarstwa rolnego. Została rozpoczęta też budowa bardzo dużych zakładów przetwórstwa spożywczego, w tym zakładów mięsnych oraz chłodni składowej (niestety, w późniejszych latach zaniechana). Niedługo po objęciu stanowiska przez wspomnianego dyrektora spotkaliśmy się w Dębicy. Wracałem do Krakowa, więc skorzystałem z zaproszenia i jechałem z nim samochodem. Podczas jazdy, w trakcie sympatycznej rozmowy, zwrócił się do mnie z prośbą, abym przeprowadził szczegółową kontrolę chłodni i wykazał, co jest niewłaściwe, co i jak należy zmienić. Chciał, aby w zakładzie praca była wykonywana zgodnie z przepisami, w dobrych warunkach. Widząc właściwy cel, który być może zaowocuje poprawą warunków pracy dla wielu pracowników, zgodziłem się, tym bardziej że w chłodniach szczegółowej kontroli dawno nie było. Przeprowadziłem kilkudniową szczegółową kontrolę, zwracając uwagę na wszystkie zarówno drobne, jak i poważne problemy. Napisałem protokół i nakaz "po nowemu", podając pod każdym zarządzeniem kilkupunktową podstawę prawną. Po przepisaniu na maszynie wyszedł z tego kilkunastostronicowy dokument, bo zarządzeń było około sześćdziesięciu. Gdy po podpisaniu protokołu wręczyłem nakaz, dyrektor pobieżnie go przeglądnął i powiedział: inspektorze, w dyrekcji otrzymałem informację, że jest pan rozsądnym człowiekiem. Po co pan pisze te podstawy prawne? Gdy nie będę się z czymś zgadzał, a z panem się nie dogadam, to się odwołam. Pański przełożony rozstrzygając spór jednemu rację przyzna, a drugiemu nie. I wtedy ma obowiązek podać pełną podstawę prawną, dlaczego tej racji nie przyznaje. Przecież to jest proste i logiczne. Jak kolega prosi o pożyczenie pieniędzy i pan pożycza, to pan tego nie uzasadnia. Uzasadnia pan, gdy nie pożycza. Wyjaśniłem, że takie zostały wprowadzone obowiązki i muszę ich przestrzegać. Pokiwał tylko głową, stwierdzając: głupota, dla której nie widzę uzasadnienia.

Wielokrotnie, gdy tylko miałem taką możliwość, podnosiłem tę kwestię na spotkaniach i naradach. Niestety lobby prawnicze było już za silne, a moje i kolegów "techników" możliwości zbyt słabe. Tłumaczono, że takie są wymogi prawne, co było wielce wątpliwe. Jeżeli nawet, to można było przynajmniej podjąć działania w celu zmiany tych wymogów. Nic nie zrobiono, bo i po co, gdy samemu się tych protokołów nie wypełnia. Mieliśmy "szczęście", że nie kazano nam podawać uzasadnienia faktycznego dla każdej decyzji, bo i takie zamiary były.

I tak, w miarę postępujących zmian, doczekaliśmy się końca poprzedniego okresu, pełnego absurdów, poniżania człowieka, braku podstawowych artykułów, trudności zaopatrzeniowych, komunikacyjnych (co było bardzo ważne w naszej pracy, związanej z ciągłymi delegacjami) i wielu innych braków normalnych rzeczy, trudnych do wyobrażenia dla młodszych czytelników. Koniec


Brak komentarzy

Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2021

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58455293