ATEST Ochrona Pracy

24 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Moim zdaniem - nierealne

W artykule "Czy każdy uraz musi być wypadkiem?" ("Atest" nr 5/2009) p. Lesław Zieliński postuluje dokonanie zmian w przepisach o postępowaniu powypadkowym i rejestracji wypadków. Propozycja sprowadza się do:

- obowiązku rejestracji wszystkich zdarzeń, zatem nie tylko wypadków przy pracy zdefiniowanych zgodnie z aktualnymi przepisami, lecz i zdarzeń bezurazowych, czyli potencjalnie wypadkowych;

- prowadzenia "z urzędu" postępowania powypadkowego tylko w odniesieniu do wypadków śmiertelnych, ciężkich, zbiorowych i powodujących niezdolność do pracy, natomiast do wypadków "drobnych" - tylko na wniosek poszkodowanego.

Zaletą takiego rozwiązania byłaby - zdaniem Autora - skuteczniejsza niż dotychczas działalność prewencyjna pracodawcy (gdyż musiałby się zainteresować zarejestrowanymi zdarzeniami potencjalnie wypadkowymi), a także znaczna oszczędność czasu własnego, behapowca i paru innych pracowników, poprzez niezawracanie sobie głowy drobnymi wypadkami, jeśli poszkodowany nie wniesie o sporządzenie protokołu. Tzn. pracodawca zajmowałby się i tymi zdarzeniami, ale "ze spokojem", nie będąc pod presją wynikających z przepisów terminów.

Moim zdaniem propozycja ta nie jest wolna od wad, a przy tym daleka od realizmu. Zacznę od dwóch przykładów:

- Przypadkowo byłem naocznym świadkiem tego zdarzenia. Kierownik wydziału otwierając drzwi do pomieszczenia, ukłuł się w palec czubkiem gwoździa, wystającym gdzieś w okolicach zamka. Ślad ukłucia był ledwo widoczny, ale kierownik zareagował dość emocjonalnie. Pamiętam, jak biegł korytarzem ze wzniesionym w górę palcem, rycząc: "Zraniłem się, zraniłem się!" Sekretarka przylepiła mu plasterek, szef dzielnie dotrwał do końca dnia, po czym udał się na pogotowie, gdzie zażądał zrobienia fachowego opatrunku i zastrzyku przeciwtężcowego. I na tym sprawę zakończył - nie domagał się wszczęcia postępowania, ale i działalności prewencyjnej też nie podjął. Po paru dniach na ten sam gwóźdź nadział się pracownik. Zaklął, po czym wziął młotek i zaklepał feralny czubek gwoździa.

- W pewnym zakładzie codzienną czynnością był załadunek naczepy kontenerowej paletami z wyrobami. W pierwszej kolejności operator wózka widłowego brał na widły ręczny wózek paletowy (paleciak) i wstawiał go do naczepy. Od czasu do czasu zdarzało się, że paleciak spadał mu z wideł, nie czyniąc jednak nikomu szkody. Za którymś razem spadający paleciak trafił pracownika, łamiąc mu kość śródstopia. Zaistniał zatem wypadek przy pracy, wszczęto całą procedurę i dopiero wtedy zaczęto się zastanawiać nad profilaktyką. Behapowiec wymyślił, że należy paleciak mocować do wideł i takie też wydano zarządzenie, nie określając jednak sposobu mocowania. Pracownicy próbowali przywiązywać paleciak łańcuchem; niewiele to pomogło, bo asymetryczny ładunek nadal się czasami zsuwał, ale - póki co - bezwypadkowo. Nadal jednak tak postępowano, bo było wszak zarządzenie "mocować!", a nikomu nie chciało się wymyśleć lepszego rozwiązania. Po jakimś czasie doszło do kolejnego wypadku - paleciak zaczął się zsuwać, łańcuch napiął się i odwinął, a jego koniec, zatoczywszy łuk, trafił pracownika. Niestety, nie wiem, jaki był dalszy ciąg tej historii i na jakie kolejne pomysły wpadano w tej firmie - od wypadku do wypadku.

W przykładzie pierwszym mamy do czynienia z wypadkiem skutkującym drobnym urazem, którego rzeczywiście nie było warto nigdzie zgłaszać, ale działanie profilaktyczne podjąć należało i to natychmiast (wystarczyło zaklepanie ostrego końca gwoździa). Ale nie zadziałano od razu, dopiero za drugim razem, przy czym zrobił to sam poszkodowany i to bez żadnego polecenia.

W drugim przykładzie kolejne zdarzenia potencjalnie wypadkowe nie robiły żadnego wrażenia na pracownikach (a swoją drogą ciekawe, co by było, gdyby przy upadku uległ uszkodzeniu wózek?). Gdy wreszcie doszło do wypadku, próbowano coś zrobić, niestety nieudolnie. I rażąca bezmyślność trwała nadal. A jaka jest sytuacja - wiedział i przełożony, i behapowiec.

Czy przy takiej mentalności można liczyć na to, że ktoś będzie prowadził jakąkolwiek profilaktykę w przypadku drobnych urazów, a już zwłaszcza bez urazów? Że ktokolwiek takie zdarzenia będzie zgłaszał? A jeśli nie będą zgłaszane, to i nie będą rejestrowane. Jeśli pracownik skaleczy się ostrą krawędzią nadmiernie rozklepanej główki przecinaka, z pewnością tego nikomu nie zgłosi. I niekoniecznie wpadnie na pomysł, aby tę główkę osobiście zeszlifować. A gdy pracownik - wskutek braku zabezpieczenia - spadnie z wysokości, szczęśliwym zbiegiem okoliczności tylko się przy tym niegroźnie zadrapie, ale zechce to zgłosić jako wypadek, jak zareaguje przełożony? Łatwo się domyślić, że wybije mu ten pomysł z głowy. I to w prosty sposób - wystarczy, że powie (i będzie to prawda), że na odszkodowanie nie ma co liczyć, bo niby za co? Więc po co te formalności?

A jeśli uraz będzie taki "na styku"? Może jeszcze drobny, a może już nie? Na zwolnienie lekarskie się nie kwalifikuje, ale nie wiadomo, co z tego może w przyszłości wyniknąć... Kto ma ten dylemat rozstrzygnąć? Bo na razie jest to domena lekarza - wydającego opinię, o czym mowa w § 6 ust. 1 pkt. 5 rozporządzenia RM w sprawie ustalania okoliczności i przyczyn... i ewentualnie później lekarza orzecznika w ZUS ie. Poszkodowanemu i behapowcowi kompetencji w tym zakresie zdecydowanie odmawiam (przypomina się "malutkie skaleczonko", o którym mówi behapowiec grany przez Bogumiła Kobielę w filmie "Nowy").

Nie sądzę też, aby znalazł się pracodawca rejestrujący (gdyby wprowadzono taki obowiązek) zdarzenia potencjalnie wypadkowe. Zwłaszcza w małym zakładzie. Po co ma się narażać na kłopotliwe pytania inspektora pracy podczas kontroli? Bo przecież inspektor zapyta - jakie działania podjął? A nie podjął żadnych, bo przecież żaden termin go nie goni.

Uwzględniając to wszystko, uważam pomysł Autora za nieco utopijny.

dr Aleksander Stukowski

Dodaj swój komentarz


ppozbhp: Przeczytaj Dyrektywę jest tam zapis rozsądku i należy go wprowadzić do zapisu ustawy jak było to kiedyś (2009-07-24)

Rafał: najpierw trzeba byłoby zmienić nieżyciowe przepisy dotyczące służby bhp. Minimum jeden etat na 600 pracowników? Oczywiście bez rozróżniana czy to np uczelnia wyższa czy zakład przemysłu ciężkiego... To teraz proszę sobie wyobrazić jednego behapowca na pełnym etacie w firmie produkcyjnej zatrudniającej 600 osób na 3 zmiany. Myślicie, że poza nawałem codziennych obowiązków ogarnie rejestrowanie ZPW? Utopia (2013-10-22)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2009

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58471356