ATEST Ochrona Pracy

20 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Rzeczpospolits kwitów

Wiary we własny zdrowy rozsądek każdego z nas trzeba strzec, jak sprawy najświętszej. I wzmacniać ją każdym dostępnym sposobem. Takiej wiary jest coraz mniej, bo okoliczności temu nie sprzyjają. Bo spraw do oceny sytuacji, w których musimy zająć jakieś stanowisko pojawia się coraz więcej, a możliwości nawet wytrenowanych szarych komórek niewiele się zwiększają. A przecież musimy bronić zdrowego rozsądku.

Żyjemy w czasach Wielkiego Brata, mód na określone opinie i postępowanie. Przybywa papierów albo informacji zapisanej w wersji elektronicznej, co czyni głupstwo szczególnie groźnym. Powielone, przywołane jako materiał źródłowy, może szerzyć się niczym wirus w twardym dysku.

W naszej dziedzinie istnieją także mody na opinie określonego rodzaju. Ochrona pracy oparta jest na obowiązkowych przepisach, mniej obowiązkowych zasadach i zupełnie dobrowolnym stosowaniu części norm i procedur ustalonych przez różne instytuty lub autorytety. Modą, która ogarnęła cały kraj od mniej więcej dwóch lat jest ocena ryzyka w pracy. Sporo miejsca poświęciliśmy temu tematowi, ale ostatnio spotkałem się z okolicznościami, które warto przywołać na rzecz obrony zdrowego rozsądku i sceptycyzmu względem opinii autorytetów.

Uczestniczyłem pod koniec października w Łodzi w Dniach Bezpieczeństwa Procesowego. Ważna to impreza, służąca wymianie poglądów. Spośród referatów wygłoszonych na tej bardzo specjalistycznej imprezie zwrócił moją uwagę ten, w którym specjaliści z przemysłu podali przykłady konkretnych ocen ryzyka dla dużej instalacji chemicznej, uznawanej dotąd za bardzo niebezpieczną.

Okazało się, że trzy różne metody dały trzy skrajnie różne rezultaty. Chwała organizatorom, że stworzyli sposobność do przedstawienia takich zastanawiających a przy tym dobrze udokumentowanych opinii. Na użytek czytelnika, który nie ma kontaktu z bezpieczeństwem procesowym, dodam, że ocena ryzyka dla instalacji chemicznej różni się od karty oceny ryzyka dla stanowiska pracy (którą opracowuje większość czytelników) tak, jak konstrukcja odrzutowca od paralotni. Skomplikowane narzędzia, uwzględnianie niezawodności poszczególnych urządzeń węzłów, naukowy sztafaż, to wszystko daje podstawy, żeby do procedur i wyników podchodzić prawie z nabożeństwem. Widać jednak, że i w takich sytuacjach konieczny jest namysł i dyskusja, a nie tylko stosowanie schematu. Wiem również z licznych rozmów, że nie wszyscy specjaliści są świadomi względności ustaleń. Często metoda przesądza o wyniku, bywa, że istnieje przepaść między ustaleniami.

Jak wynika z wniosków z tej samej konferencji, podobne dokumenty będzie musiało przygotować blisko dwieście zakładów w Polsce, zobowiązanych do opracowania raportu bezpieczeństwa. Ale napisano we wnioskach, że nie ma kto dokonywać fachowej oceny; zresztą, jak widać, jest to bardzo trudne zagadnienie nawet dla doświadczonych specjalistów. Nic to - kwity mają być i chyba będą. Bo przecież przerabialiśmy to wielokrotnie.

A w skromniejszej skali oceny ryzyka dla pojedynczych stanowisk pracy - nawet w najlepszych książkach na temat metod jego oceny spotykam i wyliczenia, i omówienie metod, nie spotykam tego, co najpotrzebniejsze - pokazania, którą z metod zaleca się stosować w konkretnych okolicznościach. Ale właśnie ta kwestia, najtrudniejsza, zostaje pominięta w podręcznikach. Wszyscy wiedzą, że po prostu potrzebny jest kwit. Dostajemy listy od zdezorientowanych czytelników - chcieliby dokonywać oceny ryzyka, ale w taki sposób, aby mogli zachować poczucie sensu przedsięwzięcia. A często go nie mają.

Z rzadka odzywają się głosy co odważniejszych autorytetów - np. prof. Niczyporuka "Przerost formy nad treścią" (ATEST 9/2001), które ujawniają jak chętnie poddajemy się bezkrytycznej modzie (formalnemu obowiązkowi). Nasza dziedzina została od lat oparta na powierzchownej kontroli, policyjnym traktowaniu bhp. Jak Rzeczpospolita długa i szeroka Państwowa Inspekcja Pracy pyta o świadectwa z ukończenia kursów bhp. Nikt nie pyta - czy kurs się rzeczywiście odbył, jaka była jego zawartość, czy uczestnicy wynieśli jakąś korzyść. Przed dwoma laty pokazaliśmy w reportażu, że świadectwo ukończenia kursu bhp można kupić w ciągu godziny. I co? Nikt nie zainteresował się, nie próbował nawet pomyśleć jak ograniczyć takie praktyki.

Zorganizowaliśmy dyskusję redakcyjną, podczas której zastanawiamy się, czy istnieje w miarę spójna całość poczynań w dziedzinie ochrony pracy. Okazało się rzeczą jasną, że każda instytucja nadzoru, kontroli czy zajmująca się polityką ochrony pracy wykonuje swoje zadania, cóż z tego, że niespójne z innymi i odbiegające od rzeczywistych oczekiwań ludzi. Produkowane są poprawne, nikogo nie obchodzące sprawozdania. Wydawane są państwowe pieniądze, a nie ma oczekiwania oceny skuteczności poczynań.

Tak naprawdę brakuje w naszej branży zainteresowanych zmianą stanu rzeczy - PIP ma znakomitą, niespotykaną w świecie pozycję formalną, służba bhp tworzy jedyną grupę zawodową, której nie grozi bezrobocie, ministerstwo wydaje zgodnie z planem pieniądze na tłumaczenia dyrektyw i - comiesięcznie - setek norm europejskich. Jeśli są jakiekolwiek kwity, można jechać dalej. Ale jedziemy bez przyjemności. I po raz pierwszy wydaje się, że ktoś zaczyna przewracać papierowe imperia. Rząd pyta o skuteczność urzędów, o pożytki z ich działalności. Czy będzie konsekwentny? Szkoda tylko, że znów ktoś robi za nas porządki.

Jerzy Knyziak


Brak komentarzy

Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2001

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58392564