Kto jest kim
Lista nazwisk w bazie danych "Kto jest kim" ATEST 6/2002
Janusz Grodzki
Janusz Grodzki
Zawodowe tradycje rodzinne to wielkie oparcie, ale bywa i nieznośny ciężar. Po prostu taka tradycja zobowiązuje. Znane są współcześnie wielopokoleniowe rody kupieckie lub rzemieślnicze (pisaliśmy niedawno o rodzinie zegarmistrzów). Nie spotkałem się dotąd jednak z zawodową kontynuacją w naszej dziedzinie. Ale raptem dowiedziałem się, że w łódzkim OIP istnieje aż 9 takich przypadków.
Spośród nich wybrałem Janusza Grodzkiego. Znam go osobiście od kilku lat. Zetknąłem się też z jego dokonaniami. Jest - nie tylko moim zdaniem - człowiekiem kompetentnym, zrównoważonym i po ludzku ciepłym.
Jego ojciec, Longin Grodzki, był przed 30 laty Wojewódzkim Inspektorem Pracy w Łodzi (a w ogóle pracował w inspekcji w latach 1956-1991). W tym czasie Janusz chodził do IV Liceum Ogólnokształcącego, a później studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Łódzkiej. W czerwcu 1975 roku został magistrem inżynierem w specjalności maszyny robocze ciężkie. W niespełna tydzień później wkładał mundur polowy oficera rezerwy w Wyższej Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu. W wojsku, w tym i w zielonych garnizonach, spędził 12 miesięcy. Nie myślał o zajęciu inspektora pracy. Poszedł do budownictwa. W łódzkim kombinacie budowlanym "Południe" zajmował się jako etatowy pracownik Przedsiębiorstwa Gospodarki Maszynami Budownictwa sprzętem ciężkim do robót ziemnych (był tam specjalistą do spraw przygotowania i koordynacji produkcji). Jego praca polegała na dysponowaniu i pilnowaniu ciężkiego sprzętu, zwłaszcza żurawi budowlanych, najbardziej kosztownych w eksploatacji. Każdemu kierownikowi budowy zależało na tym, żeby trzymać u siebie żurawia już od początku wykopów - jak go oddał, mógł go nie zobaczyć przez następne 5 lat. Takie uwikłania nie odpowiadały prostolinijnej naturze Janusza Grodzkiego. Dowiedział się wówczas o wakującym etacie inspektora pracy Związku Zawodowego Metalowców i postanowił pójść w ślady ojca. Uczynił to z pełną świadomością. Już jako nastolatek pomagał ojcu organizować w hali sporŹtowej wystawy poświęcone ochronie pracy, wystawy plakatu, czy teleturnieje behapowskie w ośrodku telewizyjnym. Przecież w domu mówiło się nieustannie o problemach pracy inspekcyjnej, o warunkach w fabrykach. Słyszał setki rozmów - znał wielu ludzi z tego środowiska zawodowego.
W trafności wyboru utwierdziły go wydarzenia sierpnia 1980 r. - był wtedy praktykantem wrocławskiej szkoły inspekcji. W dniach strajku odwiedził z inspektorem pracy zakłady w Jelczu. Strajkujący nikogo nie wpuszczali, ale inspektor pracy nie miał z tym problemów. J. Grodzki skończył szkołę związkowych inspektorów pracy, ale pierwsze kontrole wykonywał już jako inspektor PIP (w tym czasie uchwalono ustawę o PIP).
W roku 1990 znalazł się w kilkunastoosobowej grupie inspektorów uczestniczących w trzytygodniowym wyjeździe studyjnym do Stanów Zjednoczonych. Zapoznał się tam ze strukturą i organizacją nadzoru nad warunkami pracy. Po powrocie zaproponowano mu funkcję zastępcy Okręgowego Inspektora Pracy w Łodzi.
Janusz Grodzki jest lojalnym urzędnikiem, ale nie ukrywa, że jego zdaniem najskuteczniejsza byłaby koncepcja osobistej odpowiedzialności inspektora pracy za stan warunków pracy w największych, najbardziej reprezentatywnych zakładach. Chodzi o odpowiedzialność moralną, ale i o większą identyfikację z problemami przedsiębiorstw. Konsekwencją takiego poglądu jest przekonanie, że PIP powinna wzmacniać nastawienie na specjalizację inspektorów nadzorujących największe zakłady.
W łódzkim okręgu Janusz Grodzki kieruje pionem nadzoru "produkcyjnym" - tym, od którego zależą wyniki ilościowe i jakościowe zespołu. Zajmuje się także promocją ochrony pracy (w tym konkursami), współpracą z organizacjami pracodawców i pracowników. Szczególnie wartościowe formy wypracowano we współdziałaniu z Izbą Rzemieślniczą. Jest również wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Komisji ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy w Rolnictwie Indywidualnym regionu łódzkiego.
Daje się odczuć, że Janusz Grodzki poszukuje harmonii w stosunkach z ludźmi. Właśnie kończy budowę domu w jednej z podłódzkich wsi "gdzie słońca i zieleni więcej, ludzie życzliwsi, a odpoczynek po pracy pełniejszy". Od kilku lat pasjonują go scrabble - gra strategiczno-językowa, polegająca na układaniu słów z wylosowanych liter na specjalnej planszy. Wygrywa ten kto dysponuje większym zasobem słów i potrafi lepiej analizować sytuację. Janusz Grodzki należy do założycieli federacji miłośników tej gry. Uczestniczy w turniejach, głównie internetowych. Czasami, jak mówi skromnie, niektóre z nich udało mu się wygrać. Scrabble pasjonują go ciągle dlatego, że wymagają stałej pracy nad sobą.
|