ATEST Ochrona Pracy

26 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024

Piętnować po imieniu

Rozmowa z Józefem Iwulskim, sędzią Sądu Najwyższego, zasiadającym w Izbie Administracyjnej, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.

ATEST: Urzędnicy państwowi, także z Państwowej Inspekcji Pracy, niechętnie wymawiają nazwiska pracodawców łamiących przepisy prawa pracy i bhp. Czy ustawa o ochronie danych osobowych chroni pracodawców, u których na przykład w wypadkach przy pracy giną ludzie?

Józefe Iwulski Józef Iwulski: Wbrew pozorom do tej kwestii nie ma nic ustawa o ochronie danych osobowych. Ona dotyczy tylko przetwarzania, gromadzenia danych, różnych baz danych itd. Sprawy, o których pan mówi, regulowane są przez Kodeks cywilny, Prawo prasowe oraz Kodeks karny w zakresie takich przestępstw, jak zniesławienia czy pomówienia. Dobra osobiste człowieka, w tym między innymi zdrowie, wolność, nazwisko, wizerunek, chronione są przez kodeks cywilny. Stosuje się to odpowiednio do osób prawnych. Z tego punktu widzenia podanie do publicznej wiadomości, że osoba prawna, na przykład spółka prawa handlowego, nie przestrzega norm prawa pracy jest naruszeniem jej dobra osobistego. Taka osoba chroniona jest przez prawo i może żądać usunięcia skutków naruszenia jej dóbr osobistych. Jednak osoba, która podała do publicznej wiadomości dane pracodawcy, z którego winy pracownicy ponoszą szkody w wypadkach, może uwolnić się od odpowiedzialności, wykazując, że nie działała bezprawnie. Wystarczy, że udzielenie tej informacji musi być dokonane w interesie publicznym, społecznie uzasadnionym, bez przekroczenia niezbędnej potrzeby.

Czyli mogę opublikować nazwę takiej firmy, mówiąc wyraźnie: ten pracodawca łamie prawo.

Tak.

Ponieważ robię to w interesie społecznym…

Tak, ale pod warunkiem, że pan jako dziennikarz podaje informacje prawdziwe albo co najmniej rzetelnie sprawdzone i działa w interesie publicznym, a nie w celu wyszydzenia, ośmieszenia czy poniżenia kogoś.

Czy możliwe jest, żeby PIP publikowała listę najgorszych zakładów?

Zacznijmy od prawa prasowego. Inspekcja wszystko, co wykryje w ramach kontroli, powinna udostępnić na żądanie prasy i to łącznie z nazwami zakładów. Może nawet w swoim sprawozdaniu rocznym wymieniać konkretne zakłady. Jest to działanie zgodne z prawem.

Ale inspekcja tego unika. Na przykład w ostatnim raporcie o warunkach pracy w supermarketach, o pracodawcach w rażący sposób naruszających prawo mówi się językiem ezopowym: w pewnym hipermarkecie, w pewnej miejscowości.

Widać, że trochę się asekurują, bo podanie nazwy zawsze może grozić procesem. Uważają zapewne, że można przedstawić problem bez wymieniania nazw firm. Po co mieć proces, jeśli nawet się go wygra. Nazwy firm, o których mowa w raporcie, muszą natomiast podać na żądanie mediów.

Wydaje się, że łatwiej z nazwy podać firmę państwową albo małą prywatną. Na tej pierwszej pewnie i tak już gazety wieszają psy za niepłacenie składek do ZUS lub marnowanie kredytów, a mały pracodawca nie będzie raczej ostro reagował. Trudniej natomiast napiętnować duże firmy zagraniczne, na przykład hipermarkety.

To też przykład asekuracji, o której mówiłem. To rozróżnienie nie ma nic wspólnego z prawem - sytuacja jest identyczna dla wszystkich firm, o wszystkich można pisać. Natomiast na pewno ten, który podaje takie informacje kalkuluje ryzyko, jak dziennikarz przed opublikowaniem kontrowersyjnego tekstu.

Czy nie byłoby wręcz społecznie wskazane, aby takie instytucje, jak inspekcja pracy, piętnowały najgorszych pracodawców?

Jest to nawet przewidziane jako kara dodatkowa, wymierzona przez inspektora pracy, gdy podaje on do publicznej wiadomości fakt ukarania z nazwiskami konkretnych osób.

Zmieniając temat, chciałbym teraz Pana poprosić o opinię w zakresie odpowiedzialności państwa i ustawodawcy na przykładzie konkretnego przepisu. 14 marca ubiegłego roku Minister Pracy podpisał rozporządzenie w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy przy ręcznych pracach transportowych, dając vacatio legis do 11 października 2000 roku. Na krótko przed upływem terminu wydał kolejne rozporządzenie, przesuwające wejście w życie rozporządzenia z 14 marca 2000 roku aż na dzień 1 stycznia 2002 r. Podczas pierwszego, sześciomiesięcznego vacatio legis wielu pracodawców poniosło niemałe koszty w związku ze zmianą produkcji. Chodzi tu na przykład o przestawienie się na pakowanie cementu do mniejszych worków. Odbiorcy są nadal nastawieni na kupowanie towaru w większych workach i na razie nic nie zobowiązuje ich do wprowadzania zmian, bo rozporządzenie jeszcze nie obowiązuje. Czy firmy, które zainwestowały, chcąc przygotować się do wymagań tego konkretnego rozporządzenia i poniosły straty w związku z opieszałym wprowadzaniem prawa mogą dochodzić swoich roszczeń?

To jest ogólniejsza sprawa odpowiedzialności władzy publicznej za sam proces stanowienia prawa. Moim zdaniem obywatel za szkody wyrządzone wskutek takiej manipulacji prawem może wystąpić o odszkodowanie. Są pierwsze takie sygnały, na przykład samorządy dochodzą od państwa zwrotu kwot, które przeznaczyły na podwyżkę wynagrodzeń w służbie zdrowia, realizując odpowiednią ustawę. Obywatel ma prawo darzyć zaufaniem organy państwa i prawo przez nie stanowione, gwarantuje mu to Konstytucja. Podejrzewam, że to rozporządzenie może zostać nawet uchylone. Zdarzają się takie przypadki.

To rozporządzenie odwołuje się do przepisów Unii Europejskiej, które nie podają w kilogramach dopuszczalnych wartości w wypadku ciężarów przenoszonych przez pracowników.

Przepisy unijne nie są sztywne i pozwalają na pewien luz w stanowieniu prawa krajowego, trzeba jednak wziąć też pod uwagę istotę tej regulacji. W praktyce mamy przecież bardzo często do czynienia z wypadkami przy pracy czy schorzeniami spowodowanymi dźwiganiem nadmiernych ciężarów. Powstaje problem, co to jest nadmierny ciężar. Dla jednego nadmiernym ciężarem będzie już dziesięć kilogramów, dla drugiego natomiast pięćdziesiąt. Może dlatego określenie w rozporządzeniu dokładnie kilogramów nie jest najlepszym pomysłem. Życie zweryfikuje przydatność tego przepisu.

Państwo polskie w nikłym zakresie karze za łamanie praw pracowniczych czy przepisów bhp. Rocznie w wypadkach przy pracy ginie prawie sześćset osób, kilka tysięcy jest ciężko poszkodowanych. Często dzieje się to z winy pracodawców, a sądy skazują niewielu z nich. Jakie są Pańskim zdaniem przyczyny takiego stanu rzeczy?

Nowy Kodeks karny poszerzył zakres penalizacji, czy, jak to nazwać: kryminalizacji przestępstw popełnianych przez pracodawców w stosunku do pracowników. Między innymi wprowadził nową kategorię przestępstw, jeśli chodzi o wypadki przy pracy: artykuł 220 Kodeksu karnego stanowi, że kto będąc odpowiedzialnym za bhp nie dopełnia wynikającego stąd obowiązku i przez to naraża pracownika bezpośrednio na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku zdrowia podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Kodeks przewiduje też kary za ukrywanie wypadków przy pracy i chorób zawodowych. Każdy wypadek przy pracy powinien powodować wszczęcie postępowania, żeby wyjaśnić, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa - zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś odpowiedzialny za bhp naruszył swoje obowiązki.

Mimo że jest odpowiednie prawo, to rzadko jest ono egzekwowane. Wydaje mi się, że prokuratorzy wkładają takie sprawy do najgłębszych szuflad, umarzają je ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu.

To jest tak, jak ze znęcaniem się nad zwierzętami. Są to przestępstwa, ale praktycznie nie są karane. Proszę na to spojrzeć z praktycznego punktu widzenia: prokurator ma sprawy dziesięciu napadów rabunkowych, kilka włamań i dokłada mu się jeszcze sprawę o naruszenie przepisów bhp. Traktuje ją więc jakby naturalnie jako mniej społecznie niebezpieczną. Tym bardziej, że te sprawy dotyczą tak zwanych porządnych ludzi, pracodawców, kierowników, a nie groźnych kryminalistów.

Jeśli jednak prokurator zajmuje się pobiciem, to powinien również zająć się sprawą dwustu pracowników narażonych na szkodliwe substancje.

Powinien, ale sądzę, że gdybym był prokuratorem, sprawy związane z bezpieczeństwem pracy też podświadomie przesuwałbym na dalszy plan. Jeśli chodzi o zagrożenie tych dwustu pracowników, to jest także druga strona medalu: zgadzają się na pracę w takich warunkach. Wiem, że często nie mają wyjścia ze względu na brak pracy. Mogą odmówić wykonywania pracy w złych warunkach, chociaż nie robią tego ze zrozumiałych względów. Wiadomo też, że pracownicy swoich praw i roszczeń dochodzą dopiero po rozwiązaniu stosunku pracy.
(...)

Rozmawiał: Robert Kozela


Brak komentarzy

Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2001

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58514108