Nie będzie pogromu
Rozmowa z dr. Jerzym Majką, Inspektorem do Spraw Substancji i Preparatów Chemicznych.
REACH Registration, Evaluation, and Authorisation of CHemicals - rejestracja, ocena oraz udzielanie zezwoleń dotyczące chemikaliów
Robert Kozela: W ostatnich dniach* pojawiły się w prasie ogłoszenia Ministerstwa Gospodarki, przypominające, że 1 grudnia mija termin wymaganej przez przepisy REACH rejestracji wstępnej substancji chemicznych. Czy to znaczy, że jest tak źle z rejestracją przez polskie firmy, że trzeba było przypominać o tym za pośrednictwem mediów?
Jerzy Majka
Jerzy Majka: Nie. Zresztą tych ogłoszeń było więcej i ukazywały się od wielu tygodni w ramach wspólnej akcji informacyjnej Ministerstwa Gospodarki i Biura do Spraw Substancji i Preparatów Chemicznych. W ogóle akcja informacyjna dotycząca REACH trwała w Polsce od początku 2004 roku. Gdyby nie było tej czteroletniej akcji, to teraz ogłoszenia nie miałyby sensu, one miały tylko przypomnieć maruderom o nieprzekraczalnym terminie rejestracji. Na tle Europy, jeśli chodzi o rejestracje wstępne, wyglądamy zupełnie dobrze. Dane nieoficjalne z połowy listopada wskazują, że na 22 tysiące przedsiębiorstw, które w Europejskiej Agencji Chemikaliów dokonały wstępnej rejestracji było 1140 przedsiębiorstw z Polski, to jest około pięciu procent. Jeżeli udział Polski w europejskim przemyśle chemicznym wynosi wartościowo 2 procent, to przy 5 procentach firm, które dokonały rejestracji wstępnej, jest bardzo dobrze.
Rejestracja wstępna dotyczy: producentów substancji chemicznych mających siedzibę na terytorium UE i wytwarzających te substancje na terytorium UE w ilościach ponad 1 tonę rocznie; importerów substancji chemicznych mających siedzibę na terytorium UE i wprowadzających te substancje na obszar celny UE w ilościach ponad 1 tonę rocznie; wytwórców i importerów wyrobów pod warunkiem, że substancja zawarta jest w wyrobie w ilości łącznej ponad 1 tonę łącznie i zamierzone jest jej uwalnianie podczas normalnych warunków jej stosowania. Obowiązek rejestracji wstępnej nie dotyczy substancji pod nadzorem celnym, radioaktywnych, w produktach leczniczych, w żywności i paszach, w środkach ochrony roślin i produktach biobójczych oraz odpadów. REACH obowiązuje nie tylko w krajach UE, ale również w tzw. krajach Europejskiego Obszaru Gospodarczego, tzn. Islandii, Liechtensteinie i Norwegii, z wyłączeniem Szwajcarii.
(oprac. na podstawie informacji MG)
W prasie pojawiły się też informacje, że jakaś część firm nie dokona rejestracji wstępnej, co może się wiązać nawet z zaprzestaniem działalności. Czy do pana dotarły informacje o takich przypadkach?
Duże firmy zarejestrowały. Wydaje nam się, że problem może dotyczyć mikrofirm oraz firm z innych branż niż chemiczna. Czy to spowoduje pogrom w firmach europejskich? (Nie mówmy tylko o polskich.) Nie do końca. W REACH u jest taki przepis, zgłoszony zresztą przez Polskę, mówiący, że kto po raz pierwszy produkuje lub sprowadza substancje po 1 grudnia 2008 r., ten to może robić, tylko w ciągu pół roku musi poinformować Agencję i zostanie dołączony do grupy firm, które dokonały rejestracji.
I to jest furtka...
Myślę, że mali przedsiębiorcy w Europie będą ją wykorzystywać. Dla małej firmy likwidacja działalności i otwarcie nowej po 1 grudnia to jest żaden problem. Myślę, że część bardzo małych i małych firm w Europie będzie chciało w ten sposób zrobić. I to, co mówię, nie jest żadną podpowiedzią dla tych firm, ponieważ oni o tym doskonale wiedzą. Natomiast REACH w ciągu powiedzmy 10 lat doprowadzi do likwidacji wielu małych firm, ponieważ wymaga, żeby przedsiębiorca, który produkuje albo wprowadza substancje na rynek europejski, wiedział jak tę substancję bezpiecznie stosować. To w konsekwencji będzie wymagało zatrudniania przez firmy specjalistów zajmujących się problemem szkodliwości substancji chemicznych. W dużej firmie zatrudnienie takiego człowieka czy skorzystanie z usług specjalistów zewnętrznych nie powinno być problemem. Natomiast dla małej firmy to może być poważny koszt.
Koszty dla firm nie ograniczą się jednak tylko do zatrudniania specjalistów, ale będą potrzebne również drogie badania szkodliwości substancji. Czy te badania są rzeczywiście potrzebne? Czy trzeba otwierać otwarte drzwi, skoro jest tak duże piśmiennictwo dotyczące szkodliwości substancji chemicznych?
Dla jednej substancji wyniki badań przekazują do Agencji razem wszyscy producenci, którzy ją zarejestrowali. Koszty tych badań rozkładają się więc na wszystkich. Czy trzeba wyważać otwarte drzwi? Jeśli wyniki badań dotyczące jakiejś substancji istnieją w piśmiennictwie, to przedstawić je Agencji i udowodnić, że w związku z tym badań nie trzeba robić, może wysokiej klasy specjalista, bardzo drogi. Może się okazać, że badania nie będą wiele tańsze od ekspertyzy tego specjalisty, któremu trzeba będzie zapłacić kilkadziesiąt tysięcy euro. Oczywiście, dla substancji produkowanych w dużych ilościach, dla których będą potrzebne trwające rok badania toksyczności (kosztujące około miliona euro), badania piśmiennictwa mogą być opłacalne. Ale dla wielu innych już nie.
A czy nie jest to zmowa białych kołnierzyków, specjalistów, którzy uruchomili dla siebie wielki rynek badań i dobrze opłacanych zleceń?
Na pewno eksperci się cieszą, bo będą mieli zbyt na swoją wiedzę. Trzeba jednak powiedzieć, że nie wiemy za wiele na temat substancji chemicznych i ciągle nas coś zaskakuje, choć nie powinno.
W wielu publikacjach dotyczących REACH a można przeczytać: bardzo mało wiemy o chemikaliach i wprowadzamy te restrykcyjne przepisy po to, żeby wiedzieć więcej i lepiej chronić konsumentów. Naprawdę wiemy tak mało? Przecież w zakładach na co dzień stykamy się z kartami charakterystyki, są dostępne oprócz tego różne chemiczne bazy danych.
Skala niewiedzy jest ogromna. Wielokrotnie więcej nie wiemy niż wiemy o substancjach chemicznych. Dotychczas przyjmowaliśmy takie założenie, że jeżeli substancja jest długo stosowana, to w zasadzie jej stosowanie jest bezpieczne. To założenie jednak nie zawsze się sprawdza. To, że ludzie nie umierają czy nie chorują od razu po zetknięciu z jakąś substancją nie oznacza, że kontakt z nią nie przyniesie negatywnych skutków po wielu latach.
Czyli system nadzoru nad substancjami chemicznymi, który m.in. wprowadził obowiązek dostarczania kart charakterystyki i funkcjonował w ostatnich latach, okazał się niewydolny?
On jest wydolny, ale proszę spojrzeć na karty charakterystyki. Wiele z nich w rubrykach dotyczących toksykologii czy ekotoksykologii ma wpisane "brak danych". I stosujemy te substancje, przyjmując (na podstawie empirii czy innych danych) określone obostrzenia zapewniające ochronę pracownikom. I ta ochrona jest dość zaawansowana. Jednak proszę wziąć pod uwagę, że te substancje trafiają do różnych produktów, z którymi stykamy się wszyscy jako konsumenci. Wystarczy rozglądnąć się po mieszkaniu czy po biurze - to jest sama chemia. Nie wiemy na pewno, jaki jest jej wpływ na nasze zdrowie. Czy nie wpływa ona na tę ogromną liczbę alergii, z którą mamy do czynienia w ostatnich latach? Może to jest kwestia sterylnych warunków życia, a może to wina chemii, która nas otocza? W REACH u chodzi o to, żeby pozbyć się tej chemii, która jest szkodliwa, której nie powinno być w używanych przez nas produktach. Chemia, z którą się stykamy powinna być bezpieczna.
REACH z tego punktu widzenia jest słuszny, ale - jak przekonują niektórzy producenci chemikaliów - przewróci europejską branżę chemiczną, bo na przykład w Chinach czy w Indiach nie będzie obowiązywał.
Ale dokładnie takie same warunki muszą spełnić producenci europejscy i importerzy z Chin.
Zgoda, gorzej przy eksporcie z Unii. Koszt produkcji substancji chemicznej w Europie będzie większy ze względu na REACH, więc producentom unijnym trudniej będzie konkurować w handlu światowym.
Tak. Dotyczy to niektórych dużych gospodarek, na przykład Stanów Zjednoczonych, które bardzo oponowały przeciwko wprowadzeniu przepisów REACH.
Kończy się właśnie czas na rejestrację wstępną. Po co w ogóle była ta rejestracja? I dlaczego mogła być ona dokonana tylko w jednym miejscu, w Europejskiej Agencji Chemikaliów, a nie w krajach członkowskich, w Polsce - w kierowanym przez pana biurze? I tylko po angielsku?
Rejestracja wstępna jest po to, żeby można było pogrupować przedsiębiorców według substancji, tzn. do jednej substancji przypisuje się w bazie danych wszystkich przedsiębiorców, którzy ją produkują bądź wprowadzają na rynek w Unii. Właściwej rejestracji substancji będą już wspólnie dokonywać wszyscy producenci i importerzy tej substancji. I koszty badań muszą w związku z tym podzielić między siebie. Będzie więc potrzebna współpraca firm w całej Europie. Dlaczego rejestracja wstępna była prowadzona przez jedną agendę europejską, a nie - jak to dotychczas było z substancjami chemicznymi - w poszczególnych państwach członkowskich? Przede wszystkim rejestracja w jednym miejscu to mniejsze koszty. Zapewnia też jednakowe traktowanie wszystkich podmiotów gospodarczych w całej Unii, bez brania pod uwagę tak zwanych interesów krajowych czy narodowych. Rejestrację można przeprowadzić w każdym języku unijnym, nie tylko po angielsku. Jednak język angielski to podstawowy język dla wszystkich specjalistów w Unii, którzy poruszają jakiekolwiek techniczne zagadnienia. Przesłanie więc tej rejestracji w innym języku sprawi dodatkowy kłopot pracownikom Agencji i może doprowadzić do nieporozumień, wynikających choćby z nieścisłości w tłumaczeniach. Można więc wysyłać do Agencji dokumenty po polsku, niemiecku czy czesku, ale nie warto tego robić. W Polsce język angielski też stał się powszechnym językiem w chemii.
Dziękuję za rozmowę.
* Rozmowę przeprowadzono 20 listopada 2008 r.
Dodaj swój komentarz
Mirek: DOSIEGO 2009 -ROKU. (2008-12-30)
Maciej Ś.: "Mirek" - jeśli już, to DO SIEGO ROKU (2008-12-30)
Dodaj swój komentarz
|