ATEST Ochrona Pracy

26 kwietnia 2024 r.

[Najnowszy numer] [Prenumerata] [Spis treści]     

 

ATEST 2/2024


English version

Nieźle, ale drogo

Wejście Polski do Unii Europejskiej powoduje, że naturalne staje się sformułowanie bilansu otwarcia, czyli pokazania poziomu warunków pracy i rozwiązań, których się dopracowaliśmy.

Wola polityczna przystąpienia do UE była zadeklarowana już przez pierwszego premiera III RP Tadeusza Mazowieckiego, a konkretnie, językiem prawników i inżynierów, zaczęto mówić o akcesji przed co najmniej dziesięciu laty. Ustawa o badaniach i certyfikacji z 1993 roku jest tego dowodem.

Już wtedy, świadomi konieczności historycznej i pożytku z udziału we Wspólnocie, zaznaczaliśmy, że nie przyjdziemy nieprzygotowani. W artykule "Zdobywczym krokiem do EWG" ("Atest" 6/92) prof. Henryk Korniewicz wykpił nagłe nawrócenie się swoich przełożonych, którzy tłumaczenia z języka rosyjskiego zastąpili tłumaczeniami z angielskiego. Korniewicz, członek m.in. amerykańskich towarzystw naukowych - pisał, że wiele rozwiązań opracowanych w RWPG ma klasę co najmniej zbliżoną do rozwiązań zachodnioeuropejskich. Ale nie są one kompatybilne. Musimy je teraz modyfikować, ale z szacunkiem dla własnego dorobku.

Normy postępowe

System polski w dziedzinie ochrony pracy w okresie socjalizmu polegał na demonstrowaniu bardzo postępowych rozwiązań, np. norm NDSiN (najwyższych dopuszczalnych stężeń i natężeń), które jednak często nie były przestrzegane. Norm tych było poza tym mniej niż w krajach EWG. Jeśli nie było norm, nie istniało kryterium do oceny warunków pracy. Badania w celu ustalenia norm dużo kosztowały i dlatego powinniśmy byli korzystać z dorobku EWG (UE). Polityka naukowa była jednak inna - ustalimy normy własne.

Oddziaływanie czynników szkodliwych, zwłaszcza chemicznych, nie było zatem dokładnie monitorowane, choć "bukiet szkodliwości" w przypadku zakładów przemysłu ciężkiego, które dominowały do połowy lat 80. był w zasadzie rozpracowany. Stężenia tlenków węgla, siarki, azotu, siarkowodoru, węglowodorów aromatycznych, podstawowych pyłów, wystarczająco charakteryzowały poziom narażenia pracowników.

Po efekcie ich poznacie

Niestety, brakuje wspólnego, akceptowanego przez większość krajów miernika oceny skutków narażenia na działanie szkodliwości chemicznych, fizycznych czy biologicznych. Choroby zawodowe to schorzenia związane z warunkami pracy, ale zarazem znajdujące się w wykazie (bardzo arbitralnym) przygotowanym przez urzędników konkretnego kraju.

W rezultacie, trudno porównywać statystyki chorób zawodowych. Społeczność międzynarodowa jest za to w miarę zgodna w jednej sprawie - liczba wypadków przy pracy, zwłaszcza śmiertelnych, stanowi dobre odzwierciedlenie stanu warunków pracy pod względem czynników niebezpiecznych. Spróbujmy zatem przedstawić porównania częstotliwości wypadków w Polsce i w krajach UE. W artykule "Lepsi niż Europejczycy" ("Atest" nr 3/97) pisałem m.in., wykorzystując dane Eurostatu (Urzędu Statystyki krajów UE), "...Bez rolnictwa zatrudnienie w Polsce jest najbardziej zbliżone do Hiszpanii. Tymczasem liczba wypadków przy pracy jest tam 11-krotnie wyższa. Liczba wypadków śmiertelnych w tym kraju jest wyższa od odpowiedniego wskaźnika dla Polski blisko dwukrotnie. Porównanie wskaźników częstotliwości wypadków śmiertelnych (tj. na 10 tys. zatrudnionych) świadczy, że zajmujemy siódmą pozycję". Chodziło o kraje Unii Europejskiej.

W sprawozdaniu Głównego Inspektora Pracy za rok 2001 znalazły się również zestawienia statystyczne częstotliwości wypadków śmiertelnych w Polsce i UE. Dane są zbliżone. W budownictwie częstotliwość wypadków jest w Polsce wyższa o około 15%, za to w transporcie niższa o około 30% itp. Oczywiście, tego rodzaju porównania grzeszą uproszczeniami ze względu na zróżnicowaną strukturę gospodarek. Jednak, jeśli idzie o najpoważniejsze zagrożenia, warunki pracy w naszym kraju nie odbiegają od średniej zachodnioeuropejskiej.

Gorliwość neofitów

Nasze otwarcie na nowe idee sprzyjające poprawie warunków pracy spowodowało, że około 1994 roku pojawiły się firmy, najpierw zagraniczne, później krajowe, które proponowały wdrożenie systemów zarządzania bezpieczeństwem pracy i wydanie certyfikatów. Przy finansowym wsparciu inspekcji pracy wdrożono takie systemy w kilkunastu zakładach. Później nastała na nie moda, zwłaszcza w związku z prywatyzacją przedsiębiorstw. System zarządzania bezpieczeństwem pracy zaczął stanowić element pakietu TQM (kompleksowe zarządzanie jakością).

Owa moda, pożyteczna przecież, przybrała takie rozmiary, że nawet specjaliści od zarządzania, jak prof. Zygmunt Niczyporuk ("Ziarno czy plewy", "Atest" nr 1/2002), zwracali uwagę na rezultaty "mechanicznego", bezkrytycznego tworzenia systemów zarządzania bezpieczeństwem. Z badań Niczyporuka wynika, że wprowadzenie systemu skutkowało niekiedy koniecznością wykonywania zadań zwiększających obciążenie psychiczne, co powodowało, że częstotliwość wypadków w zakładzie niekiedy nawet wzrastała.

Nie było to tylko polskie doświadczenie. W numerze 8/99 "Atestu" w artykule "Europejska strategia" przedstawiłem wyniki warsztatów, które odbyły się w Amsterdamie w ramach programu "Work life 2000". Okazuje się, że certyfikacja systemowa staje się także w Unii przedsięwzięciem coraz mniej dobrowolnym. Wiele firm nie tyle chce, co musi uzyskać odpowiednie świadectwo, żeby wytrzymać konkurencję.

Część uczestników warsztatów zwracała uwagę, że system jest hierarchiczny, kładzie nacisk raczej na kontrolę zachowań niż na zagrożenia, zwłaszcza długofalowe. Według uczestników spotkania w Amsterdamie nie ma remedium dla wszystkich przedsiębiorstw na zapewnienie dobrego poziomu warunków pracy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby dobrowolne zaangażowanie ludzi wszystkich szczebli zarządzania, a także szeregowych pracowników. Przykładowo - badanie prawie wypadków może być uciążliwym wymysłem "tych z góry", a może stać się świadomie akceptowaną działalnością, której celem jest eliminowanie słabych stron organizacji własnego stanowiska pracy.

Państwo wydaje pieniądze

Polska, moim zdaniem, nawet obecnie należy do państw nadopiekuńczych, które zwykło się identyfikować z krajami znacznie bogatszymi. Nie tylko dlatego, że częstotliwość rent z tytułu ogólnego stanu zdrowia jest dwukrotnie wyższa niż w krajach Unii Europejskiej. Także przez bardzo kosztowny model działania w sprawach bhp. Chodzi o asekurację, swojego rodzaju nawyk, wynikający z pryncypiów poprzedniego ustroju - nie będziemy oszczędzać na bhp.

Instytucje działające w sferze ochrony pracy nie tworzą spójnego systemu. Niektóre z nich dublują się zakresem działania. Oto co roku minister pracy składa sprawozdanie rządowi ze stanu warunków pracy w kraju. Jest to dowódca bez wojska - nie dysponuje organami kontrolnymi - zwraca się do różnych instytucji, jak Urząd Dozoru Technicznego, Wyższy Urząd Górniczy, a zwłaszcza Państwowa Inspekcja Pracy o przedstawienie danych umożliwiających złożenie sprawozdania. Główny Inspektor Pracy składa Sejmowi sprawozdanie z działalności i stanu warunków pracy, w którym część elementów opisu jest tożsama ze sprawozdaniem rządowym.

Inercja urzędników jest cechą charakterystyczną także naszych urzędów, chociaż najdobitniej zdefiniował ją Brytyjczyk N. Parkinson. Oto przez długie lata najliczniejsze wśród chorób zawodowych były schorzenia narządu głosu. W roku 1997 sięgały 3,5 tys. przypadków rocznie na 11,7 tys. chorób zawodowych ogółem. Prześledźmy ten przykład.

Choroby narządu głosu znajdują się na liście chorób zawodowych zaledwie w trzech państwach. Prawie wyłącznie stwierdzano je u nauczycieli. Nauczyciele w całej Europie pracowali mniej więcej w podobnych warunkach, ale to jednak nasze państwo płaciło renty z tytułu chorób zawodowych. Płaciło beznamiętnie, mimo że statystyka powinna alarmować, skłaniać do profilaktyki. Po kilkakrotnym nagłośnieniu sprawy, także przez ATEST, okazało się, że podczas pilotażowych badań u 40% słuchaczy kolegiów nauczycielskich stwierdzono stan narządu głosu, dający pewność, że za kilka lat zostanie im przyznana renta z tytułu choroby zawodowej. Nie powstał dotąd program nauki emisji głosu, badań kandydatów do kolegiów nauczycielskich, wyposażenia auli uczelnianych w system nagłośnienia. Ukazała się jedynie broszura poświęcona emisji głosu, ale w niewielkim nakładzie.

Inną jeszcze słabością naszego systemu ochrony pracy jest niedocenianie, właściwie nieobecność, rehabilitacji zdrowotnej. Ta kwestia powinna stanowić wielkie wyzwanie dla polskich polityków społecznych.

Nauka sama dla siebie

Od kilku lat funkcjonuje Strategiczny Program Rządowy (obecnie wieloletni program rządowy). Wielkość kwot zaangażowanych w SPR (na razie kilkaset zadań) świadczy o zasobności naszego państwa. Tematy nie są skutkiem analizy ekonomicznej - wówczas ograniczenie liczby chorób narządu głosu byłoby jednym z głównych zadań. Nie jest. Chociaż liczba tych schorzeń radykalnie spadła. O ile jeszcze w roku 1997, jak podałem wcześniej, stwierdzano rocznie 3,5 tys. chorób narządu głosu, to w roku 2000 niespełna 2,5 tys., w 2001 - tylko 1680, w 2002 zaledwie 1225. Te znakomite efekty uzyskano drogą administracyjną - skuteczne są nowe wytyczne dla lekarzy-orzeczników.

Nauka polska dysponuje zdolnymi ludźmi, np. w medycynie pracy mamy kilkudziesięciu ekspertów organizacji międzynarodowych. Program rządowy nie podejmuje jednak wielu konkretnych, ważnych problemów ochrony pracy w zakładach. Jest konstruowany dla potrzeb ekonomicznych instytutów, zakładów naukowych. Brakuje systemu "oddolnego" proponowania tematów, koreferowania rezultatów badań.

Pożyteczne często opracowania kończą się wydaniem książeczek czy broszur w minimalnym nakładzie, gdy powinny mieć nakład wynoszący co najmniej kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy (np. opracowanie dotyczące prac transportowych, pracy przy komputerach, czy pracy biurowej). Popularyzacja wyników badań nie stanowi priorytetu dla wspomnianego programu rządowego.

Potęga statystyki

Katolicki tygodnik "Niedziela" przypomniał cytat z Lenina: "Socjalizm to sprawozdawczość, socjalizm, to raz jeszcze sprawozdawczość". Jeśli tak, to PIP jest najbardziej socjalistyczną z instytucji. Pisałem o tym wielokrotnie - doskonale wykształceni inspektorzy (minimum studia wyższe) zajmują się często sprawami porządkowymi w małych zakładach, które w wielu krajach UE kontrolują specjaliści z niższym wykształceniem (zatem niżej wynagradzani). Inspekcja pracy usytuowana tak wysoko, jak nigdzie w świecie (podlega parlamentowi), od lat za kryterium oceny swojej pracy uznaje liczbę kontroli i zastosowań środków prawnych.

Poszukiwanie lepszych wskaźników prowadzi do tworzenia sztucznych problemów, pod wizerunek statystyczny firmy. Szefom PIP brakuje odwagi, aby przedstawić inną koncepcję działania instytucji. Tym tematom poświęciłem co najmniej kilka artykułów.

Dlaczego tak źle, jeśli tak dobrze

Mamy służbę bhp najlepiej wykształconą w Europie; tak wynika z artykułu zamieszczonego w ATEŚCIE nr 2/2003 "Kwalifikacje europejskich behapowców". Przeciętny polski behapowiec ma co najmniej szkołę średnią i pomaturalne studium bhp. Około 20% ma ukończone studia wyższe, a szacuję, że około 5% osób studia podyplomowe. To doprawdy elita europejska biorąc pod uwagę, że w wysoko uprzemysłowionych krajach UE behapowcem można zostać nawet po ukończeniu szkoły zawodowej.

Główny problem w tym przypadku polega na niechcianym obowiązku, jakim jest dla pracodawcy utrzymywanie obowiązkowej służby bhp. Większość pracodawców nie oczekuje od niej wiele, zwłaszcza zaś nie oczekuje ekonomicznego uzasadnienia działania tej służby w konkretnym zakładzie.

Partnerstwo społeczne - odreagowanie

W Polsce do lat 80., jak i w innych krajach realnego socjalizmu, do jedynych związków zawodowych należało około 95% zatrudnionych. Później w naszym kraju pojawiła się "Solidarność" i inne związki, a jeszcze później... dystans do wszelkiej działalności instytucji przedstawicielskich w zakładzie. Przed kilku laty nowelizacja kodeksu pracy zgodna z europejską tendencją do partnerstwa wprowadziła obowiązek powołania komisji bezpieczeństwa pracy. Idea ta na razie poniosła fiasko - komisje, jeśli nawet powstały, nie przejawiały aktywności. Dlaczego? Przecież nie było to całkowite novum - poprzednio w średnich i dużych zakładach istniały komisje ochrony pracy. Myślę, że takie reakcje pracodawców, ale i samych pracowników, mają podobne podstawy - odreagowanie działań traktowanych często jako fasadowe.

Ostatnio urealniono ten przepis - komisje bezpieczeństwa pracy mają być powoływane w zakładach zatrudniających powyżej 250 pracowników, a nie jak wcześniej 100 pracowników. Według WlE report 11 z 2004 roku w Polsce do związków należy 15% pracowników podczas gdy np. w Danii aż 87,5%, w Austrii 39,8%. Być może z czasem przekonamy się do idei partnerstwa związkowego.

My w Unii

Wstępując 1 maja 2004 r. do Unii Europejskiej powinniśmy mieć świadomość naszych zalet i słabości. Zalety to naprawdę dobrze wykształcona kadra w instytucjach działających na rzecz ochrony pracy. Także zapał i chęć korzystania z doświadczeń Unii.

Słabością jest niespójny system ochrony pracy, raczej zbiór częściowo kompetencyjnie nakładających się działań różnych instytucji. Pracodawcy nie doceniają ochrony pracy, bo traktują ją jak swoisty podatek, który trzeba zapłacić przy okazji działalności gospodarczej. Nikt nie wierzy, że "bhp się opłaca". Od niektórych członków UE możemy się nauczyć rachunku kosztów, co pozwoli nam się przekonać, że bhp nie powinno być tylko socjalką.

Piszę te słowa świadomy, że uwagi do rozwiązań prawnych i praktyki mają także specjaliści ochrony pracy we własnych krajach.

Te same, albo bardzo podobne wyroby, oznaczone CE, wymuszą z czasem podobne zachowania, stereotypy obsługi i kultury technicznej. Będzie podobnie, być może polski specjalista bhp podejmie pracę w innym kraju. Na razie mamy sporo do zrobienia w naszym własnym.

Zyskujemy możliwość zweryfikowania różnych szczegółowych rozwiązań - w stosunkowo podobnych warunkach, bo uregulowanych dyrektywami UE. Prawda, że realizowanych w różnych systemach prawnych, przy różnych konstrukcjach instytucji wpływających na ochronę pracy. Jednak powstało wyjątkowe pole do wymiany idei, śledzenia eksperymentów społecznych i skuteczności przepisów. To samo, a nawet więcej możemy osiągnąć mniejszym kosztem. Racjonalniej - i to jest ważna oferta dla Polski.

Jerzy Knyziak
redaktor naczelny

Dodaj swój komentarz


kfal: Przeciętny polski behapowiec posiada oczywiście ednię wykształcenie ale z tym Studium Pomaturalnym już bym nie przesadzał. Sa miejscowości w , których co trzeci młody człowiek przed wojskiem uciekał do Studium zawodowego (ale nie pomaturalnego) , gdzie do niedawna okres nauki wynosił 12 misięcy . Znam małe miasteczko na Pomorzu w którym ok. 30 % młodych ludzi , którzy nie dostali się na studia lub nie mogli sie o to starac (brak matury) jest technikami bhp. (2004-05-18)

bepapert: Odnosząc się do akapitu mówiącego o chorobach narządu głosu, pragnę zauważyć iż prblem ten dotyczący w szczególności nauczycieli nie znajduje jak dotąd należnego potraktowania.Na pewno wzorem szkół aktorskich należaloby wprowadzić obowiązkowy przedmiot w zakresie pośługiwania się narządem głosu przez nauczycieli. Jak to jednak zrobić skoro nauczczycielem może być każdy?cOŚNALEŻAŁOBY ZROBIĆ ZE STUDIAMI TYPOWO NAUCZYCIELSKIMI.w TYM PRZYPADKU NIE CHODZI TYLKO O CHOROBĘ zawodową nauczycieli.Polską oświatę toczy inna chroba( nie wiem jak ją nazwać). której objawy widać 3w zachowaniach samych nauczcieli i i uczniów. (2004-05-19)

behapert: W dniu 20 maja na łamach szczecińskiej gazety znalazłem informację, że szpital miejski w Szczecinie jesienią rozpocznie program"nauka emisji głosu dla nauczycieli".Piszę o tym, ażeby sprostować nie do końca uprawnioną opinię z dnia 19.05.04.Cieszyć sie należy, że problem jest dostrzegany i doczekał się prób rozwiązania. (2004-05-21)

ola: odnośnie wykształcenia - ja myślę , że piszącemu artykuł chodziło właśnie o to że wśród nas jest juz mało osób tylko po kilkudziesięciogodzinnym kursie inspektora , większość podniosła swoje kwalifikacje poprzez policealne lub pomaturalne ( ja mam maturę ale studium , które ukończyłam było policealne - zreszta co to za różnica???), wszystkie moje koleżanki po fachu mają ukończone takie studium , dwie z nich aktualnie nawet studiują i to jest na pewno pozytywne. Z doświadczenia wiem,że sam kurs to naprawdę nic.Oczywiście najważniejsze jest doświadczenie i oko ale rozszerzona wiedza jaką dają w studium jest też b.ważna (2004-06-3)

ola: nauka emisji głosu - ok , fajna sprawa ale uważacie , że naszym nauczycielom chodzi o to by ich uczyć jak mają posługiwać sie głosem??? Ja myślę że nie do końca , oni chyba zagryzą ministra gdy wyrzuci z wykazu chorób zawodowych ich zawodową chorobę , to absurdalne ale w tych ciężkich czasach ludzie szukają pieniędzy i cieszą się z nich gdy nawet opłacili to swoim zdrowiem.Znam osoby które są wręcz zrozpaczone że nie mają ... pylicy , bo to kilkaset złotych więcej przy emeryturze. znam też osoby , które cieszą się z wypadku bo to kasa z PZU , jak się uda to i z zus-u.Absurd??? Nie Rzeczywistość (2004-06-4)


Dodaj swój komentarz  
 

©ATEST-Ochrona Pracy 2004

Liczba odwiedzin od 2000 r.: 58504841