Kto jest kim
Lista nazwisk w bazie danych "Kto jest kim" ATEST 9/1995
Tadeusz Bagiński
Tadeusz Bagiński
Powszechne są opinie, że obecnie nie jest możliwe życie w pełnej harmonii ze światem; za dużo w nim sprzeczności, za wiele emocji, na które trzeba odpowiedzieć emocjami. A jednak inż. Tadeusz Bagiński zachował wiele spokoju i naturalności w stosunku do ludzi i otoczenia. Być może dlatego, że przez wiele lat po pracy wsiadał do "trabanta", aby (niezależnie od pogody) przejechać kilkanaście kilometrów do miejsca, w które włożył wiele serca i pracy - starej, ogromnej mazurskiej chałupy z sadem i przydomową hodowlą, które swoim trudem doprowadził do świetności. Wieczorem wracał do mieszkania w bloku, w pięciotysięcznym Reszlu.
Ten spokojny i rzeczowy stosunek do świata, wsparty żelazną konsekwencją, spowodował, że w swojej pracy osiągnął bardzo dużo. To słowo można różnie rozumieć - na pewno nie chodzi mi o awans - przed rokiem - na stanowisko głównego specjalisty ds. pracowniczych w macierzystej fabryce REMA S.A. (podlega mu zarazem służba bhp, w której pracował przez 20 lat, a obecnie jest i szefem, i pracownikiem tej służby). Dużo znaczy - dla mnie - nie ulegać frustracji, nie dać się zepchnąć po tylu latach pracy do funkcji administracyjnych, sprawozdań, zup, mydła i pilnowania terminów badań lekarskich. Znaczy to - być zorientowanym w swojej specjalności, a przede wszystkim skutecznie zmieniać warunki pracy w zakładzie. Wiem dobrze, jak trudno o takie postawy gdzieś na krańcach Rzeczypospolitej, 100 kilometrów od Olsztyna, choćby w dobrej fabryce, a "REMA" słynie także z produkcji niewielkich wieloczynnościowych obrabiarek do drewna - bezpiecznych i ergonomicznych, których brakuje niestety w gospodarstwach, zwłaszcza rolników indywidualnych.
Pan Tadeusz przeżywał w zakładzie różne chwile, podlegał nawet głównemu mechanikowi - jak takiemu wydać zalecenie? Ale to było kiedyś.
T. Bagiński rozpoczął pracę w 1968 r. zaraz po "ogólniaku" i wojsku. Najpierw w WPHS w Kętrzynie, był tam wszystkim - administratorem, pożarnikiem i behapowcem. Później, w latach 1970-1974 był już tylko behapowcem w kętrzyńskim "Farelu", skąd do "REMY" ściągnął go za sobą (w roku 1974) dyrektor z dawnej firmy. W połowie lat siedemdziesiątych ukończył dwuletnie studium bhp w warszawskim NOT, a w 10 lat później zaocznie Wydział Mechaniczny Politechniki Białostockiej, specjalność: maszyny i urządzenia rolnicze. Mimo że nie jest na co dzień konstruktorem, ma świadomość, że tytuł inżyniera zobowiązuje i dlatego stara się praktycznie wykorzystywać swoją wiedzę. Uważa, że behapowiec, inżynier czy technik, powinien rozwiązywać problemy - i to stanowi główny sens jego pracy. Okazji, aż nadto, dostarczała mu własna fabryka.
Tuż po przyjściu do "REMY" w tzw. nowej, oddanej wówczas do użytku odlewni, stężenia pyłów przekraczały 40-krotnie NDS, teraz mieszczą się w granicach normy. Zdobył także wiele doświadczeń, szukając sposobów ograniczenia hałasu i wibracji. Zakład testował na przykład ubijaki japońskie i enerdowskie - ale nie były to udane zakupy.
Do oceny sytuacji potrzebna była diagnostyka, pomiary. Przedsiębiorstwo zatrudniające kiedyś około 800 pracowników (obecnie 560) nie mogło sobie pozwolić na własne laboratorium środowiska pracy - korzystało z rzadkich wizyt San.-Epidu. Dlatego inż. Bagiński kupił sonometr dobrej klasy i do dziś sam mierzy natężenie hałasu. Ma również miernik promieniowania jonizującego i korzysta z niego (w zakładzie jest źródło 60Co). Najtrudniej mu dokonać dokładnej diagnostyki poziomu wibracji, ale wiadomo, że nawet w Olsztynie stacje San.-Epidu nie dysponują możliwościami precyzyjnego jej zmierzenia. Oczywiście wie, że jego bieżące pomiary mogą być zakwestionowane przez kontrolerów, ale jemu chodzi o to, żeby móc systematycznie, choćby w przybliżeniu, oceniać poziom zagrożeń i skuteczność różnych pomysłów na poprawę warunków pracy. A inż. Bagiński ma dużą wiedzę z różnych dziedzin, wiedzę zweryfikowaną przez praktykę. Wie na przykład, że przy pracy ubijakami w rękawicach antywibracyjnych (nawet najlepszych) powstają zgnioty z pyłu i wilgoci, a wówczas przenoszenie drgań jest większe aniżeli wtedy, gdy ludzie nie używają rękawic. Dlatego właśnie rekomenduje pracownikom taśmę angielską do owijania uchwytów. Wierzę mu bardziej niż specjalistom z instytutów.
Pan Tadeusz nie jest zwolennikiem karania i walenia pięścią w stół - ma dowody, że skuteczniejsza bywa spokojna rozmowa. Doskonale współpracuje z ZSIP, T. Żegisem, swoim - jak mówi - nieetatowym zastępcą. Jest przekonany do różnych, prowadzonych kiedyś w zakładzie form popularyzacji bezpiecznej pracy - organizował np. konkursy na najlepsze stanowisko robocze. Tyle że konkursy kosztują, a ostatnio dyrektor brał kredyt nawet na wypłaty pensji. Fabryka produkuje dobre maszyny, ale czasy takie, że nie zawsze oznacza to, że jest na wierzchu. Być może brakuje odpowiedniej promocji - to trochę tak jak z T. Bagińskim: robił swoje po cichu i tylko zupełny przypadek spowodował, że dotarłem do niego.
|